Serbski przewoźnik nie jest jedynym, który nie zawiesił połączeń z Rosją. Tak jak konkurencja, podniósł także ceny przelotów na tej trasie. Na rosyjskie lotniska latają nadal Emirates, Qatar Airways, Etihad i tureckie Turkish Airlines, Pegasus i Corendon. Jednak krytycy rosyjskiej wojny na Ukrainie wybrali sobie najsłabszego przewoźnika, którzy dodatkowo korzysta z dużego popytu na tej trasie. Linie arabskie i tureckie na razie zostawili w spokoju. W tej chwili tylko Air Serbia i Turkish Airlines sprzedają na rynku rosyjskim bilety w jedną stronę, z Rosji na zachód.

Serbowie byli już krytykowani za korzystanie z okazji i zwiększeniu podaży na rosyjskich połączenia, bo jako kraj kandydujący do Unii Europejskiej powinien także prowadzić chociaż podobną do UE polityką zagraniczną i wprowadzić sankcje, jakie na Rosję nałożyła Bruksela. Prezydent tego kraju wyraził wtedy oburzenie, ale zapowiedział, że narodowy przewoźnik zmniejszy liczbę rejsów do Rosji i będzie wykonywał 8 rejsów tygodniowo, czyli tak jak przed inwazją. Od kiedy? Nie jest to jasne. Najprawdopodobniej od końca marca, czyli wraz z wejściem letniego rozkładu. Na razie nadal lata 4 razy dziennie

Teraz alarmy bombowe powodują, że Air Serbia musi albo rejsy odwoływać, opóźniać, albo zawracać na lotnisko wylotu i tam dokładnie sprawdzać, czy jednak przypadkiem ładunek nie został rzeczywiście podłożony.

Pierwszy fałszywy alarm dotarł do załogi Air Serbia w piątek, 11 marca i od tego czasu takie informacje pojawiały się kilkakrotnie. Czasami już w trakcie lotu, kiedy indziej, kiedy maszyna jeszcze nie wystartowała z Belgradu. W ostatni czwartek, 17 marca były już dwa takie alarmy skierowane do 2 samolotów, jeden leciał z Belgradu do Moskwy, drugi do St Petersburga. Oba rejsy były opóźnione o 7 godzin.

Czytaj więcej

Air Serbia zmniejsza rosyjską siatkę. Serbowie ugięli się pod naciskiem Brukseli