Grali jak na poważny finał Wimbledonu przystało, pięć setów, w każdym widziano inne napięcia i inne przewagi. Kronikarze napiszą, że mecz był zacięty, ale każdy z finalistów miewał chwile lepsze i gorsze, więc set pierwszy i trzeci trudno nazwać wyrównanymi, choć oglądało się dobrze – najpierw mistrzostwo Serba, który rozpoczął finał od klinicznej precyzji, którą rozbrajał wszelkie zagrożenia ze strony Alcaraza.
Widzowie trochę z początku wzdychali, wielkich wymian oglądali jak na lekarstwo, co bardziej niecierpliwi już widzieli Novaka z pozłacanym pucharem i 24. tytułem wielkoszlemowym przy nazwisku. Przypominali półfinał w Paryżu. Kto nie doceniał potęgi młodości, był jednak w błędzie. Carlitos to jest biegający po trawie żywioł, drugi set dopiero go rozgrzał, w trzecim młodzieniec wszedł na obroty dawno nie widziane w Wimbledonie.
Czytaj więcej
Novak Djoković zagra w niedzielę o 24. tytuł Wielkiego Szlema, ósmy w Wimbledonie. Rywalem Serba będzie Hiszpan Carlos Alcaraz, walczyć będą drugi z pierwszym tenisistą świata.
Dla Novaka oznaczało to sygnał do wzmożenia koncentracji i potężnej walki o wyrównanie. Znów był, po heroicznych gemach, górą. Loża królewska, monarchiczno-biznesowo-celebryckie centrum najważniejszego kortu w mieście, chwilami świecące pustymi zielonymi fotelikami, zapełniło się znów co do głowy. Zapewne także dlatego, że można było pokazać się światu obok Brada Pitta lub Daniela Craiga.
Piąty set miał kulminację, jak się po kilkudziesięciu minutach okazało, po czwartym gemie. Novak przegrał przy własnym serwisie, wściekły grzmotnął rakietą w słupek trzymający siatkę. Z rakiety zostało niewiele, sędzia udzielił należnego ostrzeżenia. Było 3:1 dla Alcaraza. Grali jeszcze ponad pół godziny, stawali dzielnie, ale młodszy w żaden sposób nie okazał słabości. Dotrwał grając chwilami genialnie, do piłki meczowej i punktu mistrzowskiego. Wygrał jak chciał.