Chciałbym zagrać Don Kichota

Z Olgierdem Łukaszewiczem rozmawia Jan Bończa-Szabłowski

Publikacja: 27.08.2009 19:37

Chciałbym zagrać Don Kichota

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

[b]RZ: Amant, ideowiec, nadwrażliwiec: tak przez lata postrzegali pana reżyserzy. Postać Alberta w „Seksmisji” zupełnie do tego obrazu nie pasowała…[/b]

[b]Olgierd Łukaszewicz:[/b] Dla mnie też była zaskoczeniem. Podczas realizacji filmu „Lekcja martwego języka” Janusza Majewskiego mieszkałem razem w domku kempingowym z Juliuszem Machulskim. Kreślił wtedy projekt nowego filmu i nie zdradzając szczegółów, powiedział, że ma dla mnie rolę. Kiedy wręczał mi pierwszą wersję scenariusza, był tajemniczy. Przejrzałem i historia bardzo mi się spodobała, choć nie ukrywałem, że propozycja zagrania Albercika nieco mnie zdziwiła. Czasem pojawiały się w Teatrze Telewizji komedie bulwarowe, do których mnie zapraszano, ale najczęściej pełniłem w nich rolę ozdobnika. „Seksmisja” to było zupełnie nowe wyzwanie.

[b]Szczególnie trudne, gdy miało się za partnera Jerzego Stuhra, aktora, który w komedii czuje się jak ryba w wodzie…[/b]

Nasz dialog mógł się odbywać jedynie na zasadzie kontrastu. Tylko w taki sposób mogliśmy rozgrywać ten swoisty mecz. Zdawaliśmy sobie sprawę, że film będzie wydarzeniem, ale jego popularność przerosła nasze najśmielsze oczekiwania. Niedawno się dowiedziałem, że władze kopalni soli w Wieliczce chcą przeznaczyć jedną z komór na muzeum „Seksmisji” jako komedii wszech czasów. Wiem też, że gdyński Teatr Muzyczny przygotowuje się do realizacji musicalowej wersji tego utworu. Wszyscy jesteśmy zaproszeni na premierę.

[b]Kolejnym reżyserem, który chciał zerwać z pana wizerunkiem „jaśnie panicza” i nadwrażliwca, był Filip Bajon. W „Magnacie” obsadził pana w roli Franzla, młodego faszyzującego księcia.[/b]

Filip miał różne pomysły na tę obsadę. Najczęściej przypomina mi się jego opowieść, jak po spotkaniu w Hotelu Forum podeszły do nas Cyganki i patrząc na mnie, ze współczuciem stwierdziły: „On taki chory, umierający, zawsze gra gruźlików”. Filip przyjrzał mi się wówczas baczniej. I wymyślił, że na głowie trzeba zrobić większe zakola, podnieść czoło, wygładzić włosy na drugą stronę. A potem obsadził w roli Franzla. Swoją drogą, ci młodzi faszyści też często byli nadwrażliwcami, tylko w sposób odpychający. Ludźmi zamkniętymi w sobie, a jednocześnie gwałtownikami, którzy z niewyżytą radością potrafią dać drugiemu w kość.

[b]Tego Niemca zagrał pan przekonująco, ale też w latach 80. dość interesująco zaistniał pan na rynku niemieckim. Jak tam pan trafił?[/b]

W okresie kiedy kręciliśmy „Gorączkę” Agnieszki Holland poznałem austriackiego reżysera Bernharta Willibalda, który przygotował ze mną w Teatrze Adekwatnym, w sztukę Heinera Mullera. Potem w jego reżyserii, zagrałem w Wiedniu w sztuce Seana O’casey’a po niemiecku. Przygodę z teatrem niemieckim zacząłem od studenckiego „offu” – teatrzyku, w którym reklamowali mnie jako gwiazdę z Polski. U nas na taki „off” nikt by nie zwrócił uwagi, tam był recenzowany przez najpoważniejsze austriackie gazety. Potem propozycji było coraz więcej. To zabawne, bo niemieckiego zacząłem uczyć się dość późno, czytając w oryginale „Proces” Kafki.

[b]Wyrazem uznania tamtych pana dokonań był przyznany niedawno order prezydenta Niemiec, a wcześniej nagroda im. Poli Negri.[/b]

Praca w Austrii i Niemczech było ważnym doświadczeniem. Co ciekawe, reżyserzy, tacy jak Reinhard Hauff, Bernadt Fischerauer czy Tom Tölle proponowali mi dość różnorodne postacie. Grałem m.in. twórcę ruchu anabaptystów; polskiego naukowca, który w tamtejszych instytutach pracuje jako genetyk, oraz anarchistę, a przy tym narkomana i podłego typa.

[b]Ostatnio duże uznanie zyskał pan rolą Augusta Emila Fieldorfa w filmie „Generał Nil”. Ryszard Bugajski wspominał, że kiedy zainteresował się scenariuszem, od razu wiedział, że pan powinien zagrać tytułową postać. [/b]

To było zaskakujące spotkanie. Zobaczył mnie bowiem w tłumie gości w ambasadzie amerykańskiej. Bankiet zorganizowany był na cześć Andrzeja Wajdy z okazji przyznania mu nagrody im. Czesława Miłosza. Po oficjalnych przemówieniach Bugajski podszedł do mnie i powiedział: „To będziesz ty”. Po dłuższej przerwie wyjaśnił, że robi film o generale Fieldorfie i chce zaproponować mi tytułową postać. Poczułem ogromną wdzięczność, bo na rolę tego formatu czekałem kilkanaście lat.

[b]Widzowie zgodnie przyznali, że udało się panu zagrać nie symbol, a człowieka. [/b]

Starałem się nawiązać do skromności i prostoty, o której mówił mi nieodżałowany Stanisław Różewicz. To było takie „światełko kontrolne” dotyczące panowania nad emocjami, odejścia od niepotrzebnego patosu. Przeżywałem coś podobnego, kiedy telewizja zaproponowała mi przeczytanie testamentu Jana Pawła II tuż po jego śmierci. W filmie „Generał Nil” bardzo pomogła mi rzeczowość reżysera, jego konkretność. Ryszard Bugajski miał jasne wyobrażenie, jak ten film powinien wyglądać. Dla mnie to ogromna satysfakcja i ciekawe doświadczenie, bardzo różne od tych, które pojawiły się wcześniej.

[b]Kontaktował się pan z córką generała?[/b]

Dopiero po zakończeniu realizacji. Wcześniej nie chciałem tego spotkania, bo uznałem, że to zbyt wielkie obciążenie dla mojej wyobraźni. Film tworzy się jak wiersz, pieśń czy poemat. Aktor musi zawierzyć intuicji. Niewątpliwie wszyscy działaliśmy w dobrej wierze, w tym samym duchu, z wolą, by oddać hołd generałowi i ukazać tych, którzy go skazali.

[b]Pani Maria Fieldorf-Czarska w trakcie realizacji filmu miała podobno wiele zastrzeżeń…[/b]

Wszystko za sprawą tzw. życzliwych osób, które wmawiały jej, że jest w tej opowieści sporo nieścisłości. Na szczęście po obejrzeniu filmu córka generała doceniła nasz wysiłek. Przyznała, że istota rzeczy nie została zakłamana, że nie posłużono się życiorysem jej ojca, aby opowiedzieć jakąś nieprawdziwą historię o procesach stalinowskich. Opublikowała swój list otwarty do mnie, który jest pełen komplementów i wdzięczności. Spotkaliśmy się u niej w domu, a potem zaprosiłem ją na Hel, gdzie zrobiliśmy uroczystą premierę filmu i spotkanie z nią. Jeden z kolegów, obserwując nasze spotkanie, przyznał żartem, że pani Maria zobaczyła we mnie ojca.

[b]Czy w najbliższym czasie jest szansa, że zaskoczy pan publiczność równie nieoczekiwaną rolą jak generał Nil?[/b]

Zaskoczeniem może być fakt, że Maciej Prus, przygotowując na otwarcie małej sceny Teatru Polskiego „Szewców” Witkacego, zaproponował mi rolę Sajetana. Do tej pory był to bohater o fizjonomii rzemieślnika. Teraz reżyser znalazł inną koncepcję. Mój Sajetan ma być zdegradowanym inteligentem albo przynajmniej kimś aspirującym do tej roli. Premiera już w październiku. Mniejszym zaskoczeniem będzie postać kardynała Wyszyńskiego, którą zaproponował mi Paweł Woldan. Spektakl przygotowany zostanie dla Sceny Faktu poniedziałkowego Teatru Telewizji. Rzecz dotyczy pobytu Prymasa Wyszyńskiego w Komańczy, kiedy szykował realizację swojego planu obrony Polski przed ateizacją. Wymyślił wtedy dziewięcioletnią nowennę na 1000-lecie Chrztu Polski i śluby jasnogórskie. W jego zapiskach można odnaleźć bardzo konkretne dowody dotyczące roli Kościoła w budowaniu naszej wolności.

[b]Znany jest pan z pasji społecznikowskiej. Czy sprawowanie funkcji prezesa ZASP było dla pana konfrontacją marzeń z rzeczywistością?[/b]

Kiedy koledzy obdarzyli mnie tak dużym kredytem zaufania, uznałem, że rzeczą najważniejszą będzie próba uregulowania relacji między wykonawcami a pracodawcami w teatrach, bo one ciągle szwankują. Nieuporządkowana struktura instytucji artystycznych powoduje, że w wielu sytuacjach nie wiadomo, z kim pertraktować. Uważałem też, że działamy zrywami, a znacznie lepiej byłoby, gdybyśmy nauczyli się systematycznej pracy. Do dziś martwi mnie to, że kiedy mówi się o kryzysie i oszczędzaniu – kultura, jako najbardziej bezbronna, idzie na pierwszy ogień.

[b]Nie myślał pan nigdy o kierowaniu własnym teatrem?[/b]

Takie propozycje pojawiały się kilkakrotnie. Najbardziej poważna przed rokiem i wiązała się z Teatrem Nowym w Łodzi. Zaproszenie wydało się warte rozważenia. Przygotowałem nawet, myślę, że interesujący, program, chęć współpracy zaoferowało mi kilku świetnych reżyserów różnych pokoleń. Komisja zdecydowała inaczej.

[b]Teraz podobno temat znowu powrócił…[/b]

Istotnie, były takie propozycje. Mam wrażenie jednak, że to jakaś gra, w której nie chcę uczestniczyć. Nie mam zamiaru wchodzić w jakieś układy, rozgrywki. Mnie interesują jasne reguły i czysta sztuka. Uważam też, że jeśli coś firmuję swoim nazwiskiem, muszę mieć na to wpływ, bo biorę za to odpowiedzialność.

[b]I dlatego stworzył pan wraz z małżonką Grażyną Marzec letni teatr na Helu.[/b]

Zrobiliśmy go trochę z przekory w remizie strażackiej. Prowadzimy z powodzeniem już trzeci sezon. Zapraszamy tam małe formy, głównie monodramy, recitale czy sztuki dwuosobowe. W dniach spektakli z budynku wyjeżdżają dwa wozy strażackie. Sala zostaje okotarowana, ustawiamy niewielką scenkę, są reflektory zawieszone pod sufitem i widownia na 120 widzów. To miejsce cieszy się ogromnym powodzeniem i dodaje Helowi inteligenckiego sznytu. Nawiązaliśmy do tradycji przedwojennej Juraty. Myślę, że dziś tego typu inicjatywy to istotne wyzwanie dla samorządów. Powinny zauważyć, że podczas wakacji turyści, chcąc się rozerwać, nie myślą jedynie o kuflu piwa, kabaretach i piosence biesiadnej. Mają też ochotę na wysoką kulturę. W kościołach chętnie wysłuchają wieczorem koncertów muzyki organowej, a w tak niekonwencjonalnych miejscach jak choćby remiza czy szopa, obejrzą Szekspira, Wyspiańskiego.

[b]Mówimy o pańskich rolach w życiu zawodowym, ale coraz chętniej wspomina pan o kolejnej roli w życiu prywatnym. Został pan dziadkiem.[/b]

Od pewnego czasu zauważyłem bardzo silną więź emocjonalną z moim wnukiem. Jeżeli dzień go nie widzę, to już do niego tęsknię, choć mieszka pięć minut od nas. Na przykład dziś na podwórku przebywałem z nim 3 godziny, a sam uczyłem się roli. Przy mnie nauczył się chodzić. Spotkania z nim jakoś mnie odblokowują i traktuję je jak wagary z poważnego życia. Myślę, że dzieci, a zwłaszcza wnuki, czynią człowieka pogodniejszym. Nie wiem, kto opowiedział mu o generale Nilu, ale kiedyś założył dwie czapki wojskowe, jedna na drugą, i powiedział, że jest generałem, czyli najważniejszym żołnierzem. Myślę zresztą, że ten kontakt z dziećmi nie jest czymś nowym. Kiedy nasza córka była mała, przygotowywałem z nią i jej rówieśnikami szopki, chodziliśmy wspólnie po osiedlu z kolędą.

[b]A w jakiej roli sam by się pan dziś obsadził?[/b]

Kiedyś Józef Szajna widział mnie w postaci Don Kichota. Wtedy ta realizacja nie doszła do skutku. Teraz po latach czuję, że miałbym w tej roli sporo do powiedzenia. Myślę, że taki Don Kichot, idealista, który jednocześnie potrafi spojrzeć na siebie z ironią, byłby ciekawym wyzwaniem.

[ramka]Olgierd Łukaszewicz

Jeszcze jako student zadebiutował w głównej roli w filmie „Dancing w kwaterze Hitlera”, potem w 1967 roku była „Jowita” Janusza Morgensterna. W świadomości widzów szybko utrwalił się jego wizerunek wrażliwego i uduchowionego aktora. Liryzm, który wnosił na ekran, umieli wykorzystać Kazimierz Kutz i Andrzej Wajda. W „Soli ziemi czarnej” jako bohaterski i młodzieńczo naiwny Gabriel był kontynuatorem idealistycznej walki bohaterów romantycznych.

Tworzy na ekranie charakterystyczny typ człowieka subtelnego, nieco neurastenicznego. Jego bohaterowie oglądani są zwykle w kryzysowych momentach życia, uwikłani w tragiczne okoliczności, nieszczęśliwi z przyczyn historycznych, losowych, ale nade wszystko egzystencjalnych. W teatrze i filmie obsadzany jest chętnie przez reżyserów tej klasy co Wajda, Kutz, Jarocki, Axer, Grzegorzewski, Hubner czy Prus. W nowych nieoczekiwanych wcieleniach widzieli go Juliusz Machulski („Seksmisja”), Filip Bajon („Magnat”) czy ostatnio Ryszard Bugajski, u którego zagrał Emila Fieldorfa w filmie „Generał Nil”.[/ramka]

[i]Seksmisja

20.00 | Kino Polska | SOBOTA

Sól ziemi czarnej

20.00 | Ale Kino! | WTOREK[/i]

[b]RZ: Amant, ideowiec, nadwrażliwiec: tak przez lata postrzegali pana reżyserzy. Postać Alberta w „Seksmisji” zupełnie do tego obrazu nie pasowała…[/b]

[b]Olgierd Łukaszewicz:[/b] Dla mnie też była zaskoczeniem. Podczas realizacji filmu „Lekcja martwego języka” Janusza Majewskiego mieszkałem razem w domku kempingowym z Juliuszem Machulskim. Kreślił wtedy projekt nowego filmu i nie zdradzając szczegółów, powiedział, że ma dla mnie rolę. Kiedy wręczał mi pierwszą wersję scenariusza, był tajemniczy. Przejrzałem i historia bardzo mi się spodobała, choć nie ukrywałem, że propozycja zagrania Albercika nieco mnie zdziwiła. Czasem pojawiały się w Teatrze Telewizji komedie bulwarowe, do których mnie zapraszano, ale najczęściej pełniłem w nich rolę ozdobnika. „Seksmisja” to było zupełnie nowe wyzwanie.

Pozostało 93% artykułu
Telewizja
Międzynarodowe jury oceni polskie seriale w pierwszym takim konkursie!
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Telewizja
Arya Stark może powrócić? Tajemniczy wpis George'a R.R. Martina
Telewizja
„Pełna powaga”. Wieloznaczny Teatr Telewizji o ukrywaniu tożsamości
Telewizja
Emmy 2024: „Szogun” bierze wszystko. Pobił rekord
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Telewizja
"Gra z cieniem" w TVP: Serial o feminizmie w dobie stalinizmu