[b]RZ: Amant, ideowiec, nadwrażliwiec: tak przez lata postrzegali pana reżyserzy. Postać Alberta w „Seksmisji” zupełnie do tego obrazu nie pasowała…[/b]
[b]Olgierd Łukaszewicz:[/b] Dla mnie też była zaskoczeniem. Podczas realizacji filmu „Lekcja martwego języka” Janusza Majewskiego mieszkałem razem w domku kempingowym z Juliuszem Machulskim. Kreślił wtedy projekt nowego filmu i nie zdradzając szczegółów, powiedział, że ma dla mnie rolę. Kiedy wręczał mi pierwszą wersję scenariusza, był tajemniczy. Przejrzałem i historia bardzo mi się spodobała, choć nie ukrywałem, że propozycja zagrania Albercika nieco mnie zdziwiła. Czasem pojawiały się w Teatrze Telewizji komedie bulwarowe, do których mnie zapraszano, ale najczęściej pełniłem w nich rolę ozdobnika. „Seksmisja” to było zupełnie nowe wyzwanie.
[b]Szczególnie trudne, gdy miało się za partnera Jerzego Stuhra, aktora, który w komedii czuje się jak ryba w wodzie…[/b]
Nasz dialog mógł się odbywać jedynie na zasadzie kontrastu. Tylko w taki sposób mogliśmy rozgrywać ten swoisty mecz. Zdawaliśmy sobie sprawę, że film będzie wydarzeniem, ale jego popularność przerosła nasze najśmielsze oczekiwania. Niedawno się dowiedziałem, że władze kopalni soli w Wieliczce chcą przeznaczyć jedną z komór na muzeum „Seksmisji” jako komedii wszech czasów. Wiem też, że gdyński Teatr Muzyczny przygotowuje się do realizacji musicalowej wersji tego utworu. Wszyscy jesteśmy zaproszeni na premierę.
[b]Kolejnym reżyserem, który chciał zerwać z pana wizerunkiem „jaśnie panicza” i nadwrażliwca, był Filip Bajon. W „Magnacie” obsadził pana w roli Franzla, młodego faszyzującego księcia.[/b]