Organizacja porywa i przetrzymuje w dżungli setki ludzi. Jej członkowie żyją z handlu narkotykami i okupów. Stowarzyszenie Pomocy dla Zakładników organizowało wiele manifestacji, by zwrócić uwagę na ten problem, ale w miarę upływającego czasu jego działanie spotykało się z coraz większą obojętnością społeczeństwa.
Wśród porwanych była Ingrid Betancourt, kolumbijska działaczka na rzecz praw człowieka, kandydatka na prezydenta kraju w 2002 roku, ceniona za walkę z korupcją, niesprawiedliwością społeczną i handlem narkotykami. Została uprowadzona podczas kampanii wyborczej. Świat obiegło jej zdjęcie, na którym zrezygnowana siedzi na stołku, ze spojrzeniem pozbawionym wszelkiej nadziei.
Jej sprawą zainteresowały się media, bo o uwolnienie zakładniczki posiadającej francuskie obywatelstwo systematycznie zabiegał rząd tego kraju. Kiedy historię nagłośnili dziennikarze, zaczęli angażować się w nią politycy. Negocjacje zaowocowały uwolnieniem w 2008 roku także dwóch innych zakładniczek: Consuelo Gonzales i Clary Rochas.
Wszystkie kobiety przetrzymywane były przez sześć lat, Rochas urodziła w niewoli syna. To wyjątkowa sytuacja, bo zazwyczaj ciężarne kobiety zmuszane są przez FARC do aborcji. Ośmiomiesięcznego malucha zabrano matce i oddano rodzinie na wolności. Zobaczyła go dopiero po półtora roku. Druga z uwolnionych kobiet, entuzjastycznie witana przez tłumy Consuelo Gonzales, postanowiła się poświęcić dobru publicznemu. Daje nadzieję innym, że ich bliscy żyją, młodemu mężczyźnie przekazała list od jego ojca zakładnika.
– Przyznaję, że cierpię na myśl o moich przyjaciołach, którzy pozostali w dżungli – mówi Consuelo. Uwolnione opowiadają o rozpaczy po rozdzieleniu z bliskimi, ciągłym niepokoju o jutro. Jedynym kontaktem z rodzinami było słuchanie radia, w którym pojawiały się komunikaty od nich, wyjątkowo – osobiście przekazywane życzenia czy słowa. Ingrid Betancourt zwierzała się potem, że te radiowe listy od męża stanowiły dla niej jedyne źródło siły.