Co roku święta Bożego Narodzenia skłaniają Amerykanów do wytężonych zakupów. Już kilka miesięcy wcześniej szturmują supermarkety i sklepy, kupując bez opamiętania także to, co zbyteczne. Szacuje się, że 60 procent Amerykanów ma kłopoty z terminowym spłacaniem zadłużenia na kartach kredytowych. Podobno aż 15 milionów z nich jest uzależnionych od kupowania. Przeciętny Amerykanin poświęca pięć godzin w tygodniu na wizyty w sklepach, a godzinę – na kult religijny.
W tym zdumiewającym kraju o wielu obliczach znalazł się jednak ktoś, kto postanowił uświadomić rodakom, że ich konsumpcyjne zapędy są zgubą. Ów człowiek to wielebny Billy, założyciel wspólnoty Stop zakupom! On sam wygląda momentami jak ekscentryczna gwiazda filmowa – w białym garniturze, z utlenionymi blond włosami, śpiewa, tańczy i mówi. Oczywiście o szkodliwości konsumpcjonizmu. Spowiada nawet z tej przypadłości swoich braci ze wspólnoty. Wtóruje mu pokaźna grupa wyznawców, z którymi przemierza kraj, nawołując Amerykanów do zmiany stylu życia.
Dokumentaliści towarzyszą im w trasie „Zakupowa apokalipsa”. A Billy wszędzie głosi dobrą nowinę – w centrach handlowych, w domach, do których puka ze współbraćmi jako kolędnik. Śpiewają pieśni, tyle że nie o narodzeniu Chrystusa, ale o beznadziei kupowania i zastępowania dobrami materialnymi wszystkiego, co w życiu istotne. – Chcemy wyrwać chrześcijan ze szponów nieprzytomnej konsumpcji – mówi Billy. – Pragniemy, by dostrzegli, że można w inny sposób wzajemnie się obdarowywać.
Jest też w filmie o złudzie parków rozrywki Disneya.
– Mają wizerunek baśniowego królestwa, miejsca, gdzie spełniają się dziecięce marzenia, podczas gdy tak naprawdę firma jest bezwzględna – zauważa pastor. – Te produkty powstają w Chinach. Przeciętny Amerykanin nie uwierzyłby, że śliczna książeczka to także poranione dłonie, połamane palce, a nawet śmierć młodych chińskich robotnic.