W „Dwóch dniach w Paryżu” fabuła jest pretekstowa, liczą się tylko słowa. Parze bohaterów i spotykanym przez nich ludziom usta nie zamykają się ani na chwilę. Nie ma większego znaczenia, że kończą rozmowy wraz z napisami końcowymi. Mogliby przestać kwadrans wcześniej albo później. To nie zarzut, tylko stwierdzenie faktu. Marion (Julie Delpy), mieszkająca w Nowym Jorku paryżanka, jest zawodową fotograficzką z wadą wzroku. Amerykanin Jack (Adam Goldberg) – architektem wnętrz. Są ze sobą już dwa lata, więc dla ożywienia związku przyjechali do Europy.

Po Wenecji czas na Paryż, gdzie mieszkają potencjalni teściowie Jacka. On od początku nieufny (Europa to zagrożenie terroryzmem i zarazkami), nieznający francuskiego (niewielu tubylców mówi po angielsku) zdany jest całkowicie na Marion. A ona, jakby zapominając po co przyjechali, zanurza się w rodzinne pogwarki i kłótnie i niewolne od erotycznych skojarzeń rozmowy ze swoimi ekspartnerami. A że jest ich sporo i bez żenady opowiadają o szczegółach swych związkach z Marion, Jack, czując się osamotniony, popada w coraz większe przerażenie i przygnębienie.

Gdy próbuje cokolwiek z nią wyjaśnić, ona najwidoczniej nie wie, o co mu chodzi. Zapomniała o amerykańskim purytanizmie i zakłamaniu, znów stając się wyzwoloną Francuzką. Nad ich dotąd szczęśliwym związkiem zawisły czarne chmury.

Banalna podróż zakochanych staje się niespodziewanie pretekstem do wykpienia narodowych stereotypów. Amerykanów Delpy traktuje łagodnie, za to solidnie przykłada rodakom. Nie oszczędza nawet takiej świętości jak francuska kuchnia.

[i]CZWARTEK | dwa dni w Paryżu, 23.00 | Polsat | komedia romantyczna, Niemcy, Francja 2007[/i]