Doskwiera mu samotność, a za towarzystwo musi mu wystarczyć wideokaseta z musicalem „Hello, Dolly!". Wszystko się zmienia, kiedy z kosmosu przybywa piękna, myśląca maszyna nowej generacji o imieniu Eva. Wall-E zakochuje się w niej od pierwszego wejrzenia. „Coś pięknego" – takimi słowami zakończył jeden z krytyków recenzję filmu „Wall-E", który zdobył sobie rzesze fanów w każdym wieku na całym świecie.
Dzieło Andrew Stantona jest bowiem czymś znacznie więcej niż perfekcyjnie zrealizowaną animacją, nagrodzoną Oscarem i łączącą w sobie mądre przesłanie, wielki potencjał komediowy i zabawę w cytaty. Przekonuje o tym już pierwsze pół godziny filmu, w zasadzie pozbawione dialogów, a mimo to kipiące humorem godnym najlepszych tradycji kina niemego i niepozbawione przy tym znaczeń poważniejszych i głębszych.
Już ten wyraźnie odbiegający od hollywoodzkich stereotypów koncept stał się dla niektórych krytyków pretekstem, by określić „Wall-E" filmem „trudnym w odbiorze, do którego trzeba mieć cierpliwość". Ogromny sukces komercyjny dzieła Stantona wyraźnie jednak przeczy tym słowom.