Khmerskie przysłowie mówi, że muzyka to dusza narodu, tak głęboko zakorzeniona jest ona w tamtejszym życiu i tradycji.
W latach 50. ubiegłego wieku w Kambodży kwitła kultura, sztuka i muzyka. Szczególnie ta ostatnia cieszyła się przywilejami rządzących. Według ich zaleceń każde ministerstwo miało swój zespół muzyczny. Król był mecenasem sztuki i podróżował po kraju w towarzystwie własnego zespołu muzycznego. Ale i dbał o rozwój innych sztuk – w tym kinematografii.
To była czas eksplozji, prawdziwego otwarcia na kulturę Zachodu. Audycje radiowe nadawano przez głośniki, żeby wszyscy mogli słyszeć muzykę i piosenki śpiewanego przez Sinn Sisamoutha, jednego z tamtejszych gwiazdorów wokalistów. Pierwszy sklep z płytami winylowymi w Kambodży bił szczyty popularności, furorę robiły francuskie piosenki. Wokaliści śpiewali zagraniczne przeboje dodając do nich khmerskie teksty. A khmerskie piosenki – jak mówią mieszkańcy Kambodży — były bardzo smutne – opowiadają o rozpaczy, rozstaniach.
Do tego są aluzyjne i subtelne.
- Od dzieciństwa podziwiałem króla śpiewającego piosenki, które mnie wzruszały – wyznaje w filmie muzyk Samley Hong.