Ale gdy stanie się to na polskiej ziemi, to już niekoniecznie. Piotr Gulczyński (nie mylić z gwiazdą reality show – Gulczasem) – prezes Fundacji Instytutu Lecha Wałęsy uderzył jednego z reporterów. W twarz lub kamerę, nie wiem, bo na filmie dostępnym w portalu polityczni.pl nie widać dokładnie.

Rzecz działa się w sądzie, w obecności dwojga policjantów, którzy na pytanie, czemu nie reagują, odwrócili głowy. Laureat Pokojowej Nagrody Nobla, który był świadkiem zdarzenia, wydał następnego dnia opinię dla portalu Onet.pl. „To prowokacja niepoważnych osób, wśród których jest mnóstwo paranoików. Chodzą z kamerami i polują na takie sytuacje. A jak ktoś wchodzi z kamerą na nos, to ją można odgonić”. Odgonić i „przywalić”, to dla byłego prezydenta najwyraźniej jedno i to samo, a filmowanie z odległości kilku metrów równa się „wchodzeniu z kamerą na nos”.

Jako żywo, przypomina się film „Nietykalni”. Ale i on nie daje odpowiedzi na pytanie, dlaczego Gulczyński wyładowuje agresję na reporterze. Odpowiedź może przynieść arcyciekawy tekst Izabeli Redlińskiej, który niedawno ukazał się w „Rzeczpospolitej”, zatytułowany „Ratunku!. Jestem niewolnikiem reality show”.

Czytamy w nim: „Od kilku lat u psychiatrów pojawia się nowy typ pacjentów: ludzie, którzy uważają, że ich życie jest nieustannie podglądane przez telewizyjne kamery”. Niewykluczone, że ktoś Gulczyńskiemu opowiedział o „syndromie Trumana”, a ten na wszelki wypadek postanowił wyciąć w pień wszystkich kamerzystów. A może po prostu chce przekonać Wałęsę, że nie tylko na prezesa, ale i na goryla nadaje się świetnie.

Tak czy siak, mam nadzieję, że pracowników fundacji będzie stać na ten piękny gest i zaśpiewają prezesowi: „Łubudubu, łubudubu...”. Przy czym znaną z „Misia” melodię wypadałoby tu zastąpić jakimś gangsterskim rapem.