Nazwa dinozaur pochodzi z łaciny i oznacza „strasznego jaszczura”. I podobnie miał początkowo prezentować się bohater disnejowskiej opowieści. „W pierwotnej wersji scenariusza był styrakozaurem, wielkim, ciężkim zwierzęciem podobnym do nosorożca.
Wokół głowy miał coś w rodzaju obszernej korony z wielkimi kolcami” – wspomina Eric Leighton, który wyreżyserował film razem z Ralphem Zondagiem. „Wydobycie z niego uczuć nie byłoby łatwym zadaniem. Tymczasem iguanodon dał nam powody do zadowolenia. Po pierwsze i najważniejsze jego twarz była bardziej... ludzka niż któregokolwiek z pozostałych dinozaurów” – dodaje.
Sympatyczny iguanodon o imieniu Aladar został oddzielony od rodziców jeszcze jako pisklę. Wychowuje go gromadka lemurów na malutkiej wyspie. Ich spokojną egzystencję zakłóca deszcz meteorytów zwiastujący koniec epoki dinozaurów. Aladar wraz z przybraną rodziną ucieka na stały ląd, gdzie przyłącza się do dinozaurów poszukujących bezpiecznych miejsc lęgowych. Tu czeka go nie tylko walka o przetrwanie, ale także rywalizacja z bezwzględnym Kronem o przywództwo w grupie.
Film łączy naturalne krajobrazy z komputerowo wygenerowanymi postaciami. „Tak naprawdę to zdobycze komputerowej animacji stanowią o niezwykłości tego filmu” – podkreśla Pam Marsden, producentka „Dinozaura”. „Dzięki nim udało nam się ukazać świat dinozaurów takim, jakim one same go postrzegały. Kamera może spojrzeć naszym bohaterom głęboko w oczy i przekonać widza, że to, co widzi na ekranie, jest jak najbardziej prawdziwe” – mówi.
Oczywiście, „Dinozaur” nie jest filmem przyrodniczym, ale bajką, więc zamiast zagłady gadów mamy pełen nadziei happy end.