Impreza, która regularnie odbywa się od 1956 roku, pomyślana została jako wielki międzynarodowy konkurs muzycznych talentów. Na jego potrzeby napisano dotąd ponad tysiąc nowych piosenek. W pamięci widzów pozostało niewiele: „Waterloo” Abby czy „Ne partez pas sans moi” Celine Dion. Kto dziś kojarzy Szwajcarkę Lys Assię, która wygrała pierwszy konkurs Eurowizji utworem „Refrain” albo Hiszpankę Massiel śpiewającą w 1968 roku „La, la, la”.
W ubiegłym roku zwyciężyła Norwegia dzięki piosence pochodzącego z Białorusi Aleksandra Rybaka (na zdjęciach) „Fairytale”. Zgodnie z tradycją triumfatorom przypadł obowiązek zorganizowania kolejnego finału. Wielka gala, podobnie jak poprzedzające ją półfinały, odbędzie się w Oslo. Jej hasło przewodnie brzmi „Share The Moment”. – Chcemy dzielić się Konkursem Piosenki Eurowizji, a nie tylko go transmitować – mówi producent telewizyjny Hasse Lindmo. – Niezwykłość tej imprezy polega na fakcie, że tylko raz w roku około 125 milionów Europejczyków zasiada przed telewizorami i robi dokładnie to samo w tym samym czasie. Niezależnie od tego czy jesteś w Armenii, Portugalii czy Finlandii.
Kolorowe kule – graficzny znak tegorocznego konkursu – mają podobno symbolizować zbierających się ludzi i towarzyszące im emocje. Na miejscu w Telenor Arena w Oslo show obejrzy 16 tysięcy osób. Zgodnie z zapowiedziami organizatorów widzowie mają być istotną częścią widowiska, a najważniejszym elementem scenografii staną się kolorowe światła odbijające się na szklanej podłodze sceny.
Pięć państw: Norwegia, Francja, Niemcy, Hiszpania i Wielka Brytania miało zagwarantowany udział w konkursie. Reszta wyłoniona została podczas półfinałów. Gdy zamykaliśmy to wydanie „TV Magazynu”, nie było wiadomo, czy reprezentujący Polskę Maciej Mroziński z utworem „Legenda” przypadł do gustu europejskiej publiczności i zdobył miejsce w ścisłym finale.