Zdając sobie sprawę z potęgi muzyki o afrykańskich korzeniach, zastanawiałem się, czy amerykańscy handlarze niewolników przypuszczali, że ich potomkowie będą słuchać i ubierać się na wzór prawnuków tych, których traktowali gorzej niż zwierzęta.
A przecież mamy do czynienia z owocami tego paradoksu na każdym kroku. Rap jest obecny wszędzie – nie tylko jako muzyka, także w postaci mody, jaką kreują najwięksi idole. Zarabiają krocie już nie tylko na nagraniach, bo również jako dyktatorzy mody i właściciele najbardziej popularnych modowych marek, poczynając od czapek po buty.
Francuski film pokazuje, jak trudną drogę musiała przejść czarna społeczność Ameryki. Jeden z bohaterów filmu Malcolm X przypomina 300 lat ciężkiej pracy na plantacjach bawełny. Pieśń poświęcona cierpieniu i niesprawiedliwości stanowiła rodzaj azylu.
Niesamowite jest to, w jaki sposób przenikała do świata białych – z początku widowiska z gatunku minstrels służyły wyśmiewaniu potomków niewolników. Brali w nich udział biali artyści z twarzami pomalowanymi na czarno. Z czasem szyderstwo stało się furtką dla podziwu. A gdy normy społeczne się poluźniły – białych muzyków zastąpili czarni, dając wyraz swojej niepowtarzalnej ekspresji.
Pomagały procesy globalne. I wojna światowa była akuszerką rosnącej popularności jazzu. O tempie emancypacji świadczy biografia Louisa Armstronga – syn prostytutki stał się muzycznym królem, zaś kolebką gwiazd był Harlem z legendarnym Cotton Clubem, skąd nadawano transmisje koncertów. Do głosu dochodziły gwiazdy bluesa: Bessie Smith i Billie Holliday, która śpiewała „Strange Fruit" – o ofiarach linczu.