Na przełomie lat 40. i 50. w Ameryce wybuchła fascynacja naukową fantastyką. Ludzie wypatrywali na niebie latających spodków, bojąc się jednocześnie spotkania z obcą cywilizacją. Ten strach podsycała także popkultura, wykorzystując lęki związane z zaostrzaniem się atmosfery zimnej wojny. W licznych niskobudżetowych filmach science fiction tamtego okresu obcy z kosmosu uosabiali komunistyczne zagrożenie, a ich inwazja na Ziemię była symbolem nuklearnej katastrofy.
Do tej epoki nawiązuje rysunkowa animacja Brada Birda z 1999 roku. Reżyser, który pięć lat później stworzył dla studia Pixar przebojowych „Iniemamocnych", tu subtelnie i z plastycznym wyczuciem nawiązał do zimnowojennej paranoi, klasyki science fiction oraz twórczości samego Stevena Spielberga.
W „Stalowym gigancie" – tak jak w „E.T." – dziecko spotyka obcego, najprawdopodobniej przybysza z gwiazd. Potężny robot, choć wygląda jak maszyna zaprojektowana w wojskowych laboratoriach,
by siać zniszczenie, jest rozbrajająco naiwny. Dlatego, tak samo jak u Spielberga, to mały chłopiec staje się przewodnikiem tajemniczego gościa, jego opiekunem i przyjacielem.
Film znakomicie oddaje klimat lat 50. Rosjanie niedawno wystrzelili pierwszega sputnika. W Stanach narasta strach przed gwiezdną inwazją bolszewików. Amerykańskie specsłużby podejrzewają nawet, że tytułowy gigant to broń skonstruowana przez Sowietów w celu zniszczenia wroga. Dziewięcioletni Hogarth Hughes robi więc wszystko, by ukryć swojego wielkiego przyjaciela nie tylko przed agentami, ale nawet mamą.