Australijka Joanna Murray-Smith napisała 25 monologów dla aktorek o niełatwej doli współczesnej kobiety. Reżyserzy, dowolnie czerpiąc z tych odrębnych opowieści, sami komponują własne przedstawienia. Krystynę Jandę zainteresowało pięć z tych historii.
Nie pokazała każdej z nich osobno, lecz – inaczej niż jej poprzednicy – przemieszała wątki, tworząc odrębną adaptację. Przemyślaną, gdyż da się w niej prześledzić kilka różnych typów kobiecych, choć może także pięć wcieleń jednej i tej samej bohaterki w różnych etapach życia. Ujmując rzecz chronologicznie, najpierw byłaby to euforia młodej dziewczyny oczekującej godziny ślubu.
Marzena (Joanna Pokojska) przeżywa jaskółczy niepokój. Nie chodzi, tylko biega, tańczy, nieomal unosi się nad ziemią. Nie mówi, lecz śpiewa. Pełna wiary, ufności, nadziei, przymierza suknię ślubną, ekscytuje się jej krojem, fasonem, delikatnością materiału, kryguje przed lustrem. Nic dziwnego, to najważniejszy dzień w jej życiu. Trajkocze bez przerwy, nie słuchając opowieści otaczających ją kobiet.
Mira (Maria Seweryn) to zaharowana młoda matka trojga dzieci w kolejnej ciąży, nadal rozkochana w swym wciąż nieobecnym mężu. Ma nieustanne poczucie winy, że nie do końca potrafi dopilnować swoich obowiązków. Że nie dość uwagi poświęca dzieciom, ale… już nie ma siły.Z kolei Muszka (Małgorzata Zajączkowska) sens życia odnalazła w hodowaniu kaktusów. Im bardziej stara się zaszczepić innym miłość do roślin gruboszowatych, tym bardziej po niej widać, że ta prawdziwa – do mężczyzny jej życia – niedawno się skończyła.
Muszka jednak nie potrafi o niej mówić. Głos jej wtedy grzęźnie w gardle. I powstrzymując szloch, odchodzi od mikrofonu, czule tuląc doniczkę z kłującą rośliną.