Chutnik umieściła swoje bohaterki w konkretnej sytuacji. Tłem dla wszystkich jej opowieści jest tętniący życiem bazar przy Banacha i ulica Opaczewska, przy której stoi kamienica zamieszkana przez panią Marię, małą Marysię, panio-pana Mariana i Czarną Mańkę. To miejskie życie, na równi z osobistymi historiami bohaterów Chutnik, stanowi o sile jej powieści.
Tymczasem adaptacja Waldemara Śmigasiewicza idzie najprostszą drogą. Zamiast barwnej miejskiej mozaiki „atlasu” dostajemy cztery monologi wygłaszane przez bohaterów w tym samym miejscu: niewielkiej obskurnej klitce z jednym oknem. I nie pomogą tu wnoszone co jakiś czas ceratowe kraciaste torby, tekturowy wózek czy przeznaczone do sprzedaży na bazarze gary. To elementy stylizacji, zbyt sztucznej, żeby faktycznie poczuć cały smród i ubóstwo tego świata, tak przekonująco opisanego przez Chutnik.
Taki rodzaj adaptacji scenicznej wyrządza krzywdę materiałowi wyjściowemu. W „Kieszonkowym atlasie kobiet” są szaleństwo i syf, krew i ropiejące rany, bunt przeciw rzeczywistości, ale i niespodziewana czułość dla tego marginesu społeczeństwa, o którym zazwyczaj najwygodniej zapomnieć. Chutnik patrzy na swoich bohaterów ostro, zmienia perspektywę czytelnika, prowadzi go od uczucia obrzydzenia i zniechęcenia do niespodziewanego współczucia.
Tymczasem w wersji scenicznej tych zmian perspektywy, ostrości i szaleństwa po prostu zabrakło. Zostały papierowe monologi i czułostkowość zamiast czułości. Śmigasiewicz pozbawił wersję sceniczną wszelkich kontrowersyjnych elementów tej prozy. W efekcie dostajemy postacie, które w założeniu mają budzić jedynie współczucie. A budzą, przynajmniej we mnie, uczucie scenicznego fałszu.
Bardzo mi przykro, ale nie wierzę ani jednemu słowu Pauliny Holtz przedstawiającej dramat Czarnej Mańki przy dyskretnej muzyczce stylizowanej na utwory podwórkowej kapeli. Nie wierzę w gnijącą za życia od wojennych traum panią Marię, z której Joanna Żółkowska robi elegancką starszą panią. Ani w panio-pana Mariana, którego Kazimierz Kaczor gra z widocznym przerażeniem, bojąc się najwyraźniej, że wejście w skórę seksualnie niedookreślonego bohatera zaszkodzi jego wizerunkowi.