Reklama

Śpieszmy się żyć!

Ironiczna „Nirvana” Krzysztofa Garbaczewskiego dotyka zagubienia chrześcijan i nadgorliwości buddyjskich neofitów w sytuacjach ostatecznych

Publikacja: 10.03.2009 00:12

Krzysztof Zarzecki (WRR) w „Nirvanie” Krzysztofa Garbaczew-skiego. Scena na Świebodzkim, Wrocław, 6

Krzysztof Zarzecki (WRR) w „Nirvanie” Krzysztofa Garbaczew-skiego. Scena na Świebodzkim, Wrocław, 6 marca

Foto: Rzeczpospolita, BS Bartek Sadowski

Młody, ale już doceniany reżyser zmierzył się z „Tybetańską księgą umarłych”.

Powstał bardzo plastyczny, pełen niedopowiedzeń i tajemnic spektakl o zawieszeniu pomiędzy życiem a śmiercią. Ale ten stan może być również traktowany metaforycznie – jako moment przeistoczenia, kiedy przestaliśmy już funkcjonować w starej formie, a nie przyoblekliśmy się jeszcze w nową. Problem jest gorący, żyjemy przecież w czasach transformacji i każdy jej doświadczył.

Przedstawienie może dotknąć najbardziej buddyjskich neofitów, których tak w Polsce, jak i na świecie jest coraz więcej. Porzucili chrześcijaństwo, ateizm bądź agnostycyzm. Zwątpili w Kościół albo byli zmęczeni brakiem duchowości. Przyczynami tych zjawisk Garbaczewski się nie zajmuje. Skoncentrował się na obserwacji dramatycznych sytuacji, kiedy to najczęściej padają pytania o sens wiary, religii, życia i śmierci.

Pierwsza scena pokazuje moment umierania najprawdopodobniej jednego z rodziców młodego bohatera nazwanego WRR (Krzysztof Zarzecki). Nie potrafi sobie poradzić z odchodzeniem najbliższej osoby. Matkę lub ojca, którzy najpewniej nieśli go do chrztu, stara się żegnać buddyjskimi formułami.

Powstała sekwencja, w której zapisany jest dramat i nadzieja wielu młodych Polaków. Tymczasem reżyser nie boi się ironizować. Podkreśla, że młody człowiek, starając się ukoić buddyjskimi formułami strach przed śmiercią, musi się do nich sam przekonać. Bohaterowi mylą się egzotyczne terminy, pojęcia. Źle czuje się w nowej skórze. Nie wierzy w to, co mówi.

Reklama
Reklama

Druga scena jest równie szydercza. Podczas buddyjskiego treningu WRR przemawia do uczniów. Banalnie, stereotypowo. Czy tak samo niewiarygodnie jak nieprzekonany do swojej posługi ksiądz, który zraził WRR do Kościoła?

Kiedy Garbaczewski podejmuje motyw umierającego Odysa, zmienia spektakl w opowieść o konwencjach życia i teatru. Balansuje na granicy sacrum i profanum, tragizmu i komizmu, udowadniając, jak pozornie oddalone od siebie sfery są sobie bliskie. Oto teatralny Odys – jest bliski śmierci. Ale wystarczy jedno zdanie scenicznej pielęgniarki, że wyjeżdża ona do Ekwadoru, by aktor grający wiecznego pielgrzyma przestał przeżywać rolę i stał się człowiekiem zazdrosnym o egzotyczną wyprawę koleżanki.

W finale ludzkie dusze błąkają się w buddyjskim czyśćcu. Tęsknią do dawnych ciał, pragną z powrotem żyć pełnią. Garbaczewski zdaje się mówić: śpieszmy się kochać życie. Tak szybko mija.

Młody, ale już doceniany reżyser zmierzył się z „Tybetańską księgą umarłych”.

Powstał bardzo plastyczny, pełen niedopowiedzeń i tajemnic spektakl o zawieszeniu pomiędzy życiem a śmiercią. Ale ten stan może być również traktowany metaforycznie – jako moment przeistoczenia, kiedy przestaliśmy już funkcjonować w starej formie, a nie przyoblekliśmy się jeszcze w nową. Problem jest gorący, żyjemy przecież w czasach transformacji i każdy jej doświadczył.

Pozostało jeszcze 81% artykułu
Reklama
Teatr
Robert Wilson nie żyje. Pracował z Lady Gagą, Tomem Waitsem, Danutą Stenką
Teatr
Grażyna Torbicka: Kocham kino, ale kocham też teatr
Teatr
Festiwal w Awinionie: Masakra w Gazie i proces 52 gwałcicieli Gisèle Pelicot
Teatr
Dano nam raj, a my zamieniamy go w piekło. Startuje Festiwal Szekspirowski
Teatr
Joanna Kołaczkowska nie żyje. Legendarna artystka kabaretowa miała 59 lat
Materiał Promocyjny
Nie tylko okna. VELUX Polska inwestuje w ludzi, wspólnotę i przyszłość
Reklama
Reklama