Premierą "Eugeniusza Oniegina" obchodzi 30-lecie reżyserskiej pracy, choć nie towarzyszyła temu szczególna jubileuszowa feta. Warto jednak z tej okazji przypomnieć, że Marek Weiss (wówczas posługujący się jeszcze nazwiskiem Grzesiński) pierwszy w Polsce postanowił unowocześnić tradycyjny teatr operowy.
Nie pamiętają o tym dzisiejsi
fani młodszego pokolenia reżyserów reformatorów. A to on wspólnie z Januszem Wiśniewskim nadał w 1981 r. fascynujący sceniczny kształt operze "Manekiny" Rudzińskiego, inspirowanej prozą Schulza. Spektakl okazał się jednym z największych polskich przebojów teatralnych, pokazywanym w wielu miastach Europy, a w kraju granym przez lat kilkanaście. Jak na operę współczesną, to rekord, który trudno będzie pobić.
Potem już samodzielnie Marek Weiss-Grzesiński zrealizował pierwszego w Polsce "Wozzecka" Berga. "Fideliem" Beethovena wpasował się w nastroje czasu po stanie wojennym, w "Turandot" Pucciniego i "Borysie Godunowie" Musorgskiego pokazywał władzę wręcz totalitarną. A w "Makbecie" Verdiego zachwycał czarownicami fruwającymi na scenie warszawskiego Teatru Wielkiego.
Jego spektakle z lat 90. stały się bardziej tradycyjne, można było sądzić, że stracił młodzieńczą skłonność do buntu. Od kilku lat artystyczna forma Marka Weissa znów zwyżkuje. Może dlatego, że czuje konkurencję młodszej generacji? Jest reżyserem, który gotowość do zerwania z inscenizacyjną sztampą operową potrafi łączyć z szacunkiem do tradycji. "Eugeniusz Oniegin" w Operze Bałtyckiej w Gdańsku stanowi tego najlepszy przykład.