Spektakl tak bardzo porusza wyobraźnię, że po premierze śnił mi się jego dalszy ciąg. Zaskakujące zjednoczenie artystów przypisywanych do skłóconych ze sobą teatralnych parafii: Seweryn grał z zespołami Jarzyny i Warlikowskiego.
Jak to możliwe, że aktor, który ma na koncie ekstatyczną „Noc na srebrnym globie” i „Dyrygenta”, gdzie analiza życia artystów przenika się z fabułą na granicy ekshibicjonizmu – po latach dorobił się gęby teatralnego dziadziusia? Beckettowska kreacja powinna zakończyć czarny piar. Jest kontynuacją tradycji, jaką uosabiał Tadeusz Łomnicki.
Przed śmiercią niechciany w żadnym polskim zespole wybitny aktor pokazał spektakl „Ja, Fauerbach”, historię starego komedianta, który potrafił na scenie wyczarować cały świat. Króla Leara zagrać nie zdążył. Motyw ludzkiego piekła podejmuje Seweryn, z premedytacją mówiąc słowa „Końcówki”: „Ja teraz. Gram”.
Chociaż jego Hamm jest unieruchomiony na fotelu w piwnicy z dwoma okienkami – odbywa podróż przez cały świat. Po szekspirowsku teatr Seweryna staje się całym globem. Aktor bezwzględnie panuje na scenie i przykuwa uwagę widzów grą totalną: energią, która zabija każdy moment nieuwagi. Magnetyzuje. Twarz niewidomego bohatera zasłaniają czarne okulary. Ale usta, mimika i gesty transmitują obraz myśli i duszy postaci wyraźniej niż Imax.
To usg ludzkiego egoizmu i kabotyństwa wykonane bez autocenzury. Mocno, brutalnie, z jadem. Seweryn pokazuje małostkowego sk... który ujawnia się w nas, gdy traktujemy innych instrumentalnie jak Hamm służącego Clova (Jarosław Gajewski). Kiedy zadręczamy ludzi swoimi problemami, niczym narcystyczny artysta chcąc znaleźć się w samym centrum świata. Ani milimetr w lewo, ani w prawo: tylko w samym centrum!