Koziołek na miarę czasów

O „ostalgii” i twarzach miast, bohaterach walczących i poszukujących nowych światów oraz sile i pogodzie ducha niezbędnych nie tylko w drodze do Pacanowa mówi reżyser, który na Dzień Dziecka przygotował w Teatrze Na Woli spektakl „Koziołek Matołek”

Aktualizacja: 31.05.2011 15:11 Publikacja: 30.05.2011 15:21

Poza „Koziołkiem Matołkiem” w tym tygodniu zobaczymy też inne prace Spišaka: „Merlina. Inną historię

Poza „Koziołkiem Matołkiem” w tym tygodniu zobaczymy też inne prace Spišaka: „Merlina. Inną historię” i „Naszą klasę”

Foto: Materiały Promocyjne

Czuje się pan już w Warszawie jak w domu?

Ondrej Spišak:

Nie mam tu rodziny, ale bywam tutaj często. Więc to właściwie jest mój drugi dom.

Czytaj Kulturę w Życiu Warszawy

Jak wyglądało pierwsze spotkanie z naszym miastem?

Dawno temu, bo w 1994 roku, przyjechałem tu, żeby zrobić pierwszy polski spektakl – „Robinsona Crusoe" w teatrze Lalka. Warszawa była jeszcze nierozbudowanym, brudnym miastem. Obok PKiN królowały bazary i jakiś lunapark. Wszystko to było takie postsocjalistyczne. Nie przeszkadzają mi tego typu klimaty. Pochodzę z podobnego do Polski kraju – Słowacji (urodził się tam w 1965 roku – przyp. red.) i przyznam, że cierpię na coś, co Niemcy nazwali „ostalgią". Podoba mi się, jak twarze miast się zmieniają, „wyczyszczają", nabierają klasy. Ale trochę za dawnym wizerunkiem tęsknię.

Czy miejsca pana inspirują?

Raczej osoby z nimi związane. W ogóle ludzie mnie ciekawią – spotykani na co dzień i związani ze sztuką, z teatrem.

A bohaterowie? Według jakiego klucza ich pan dobiera?

Szukam silnych, wyrazistych osobowości i barwnych postaci.

Na dyplom w 1986 roku przygotował pan „Dżezinbad" wg „Na szkle malowane" Ernesta Brylla – spektakl, który zyskał rozgłos dzięki łóżkowym perypetiom Janosika. Ale były też wspomniany „Robinson...", a także „Rudy Dżil i jego pies" wg Tolkiena, „Wyprawa do wnętrza ziemi" na motywach powieści Verne'a, „Odyseja" Homera i „Buratino" – tołstojowska wersja przygód Pinokia...

... to wszystko w Lalce. A poza tym opowiadałem młodym widzom m.in. o Guliwerze i Alicji w Krainie Czarów. Dorosłym zaś o Merlinie i Kowalu Malambo. W każdym z tych scenicznych opowiadań stoi bardzo silny bohater. Poszukujący nowego świata albo jego porządku, tworzący coś lub o coś walczący. Zawsze kryje się za tym wizja. To jest, oprócz drogi, którą przechodzi bohater, najciekawsze.

A autorzy? Na przykład Tadeusz Słobodzianek, z którym pan intensywnie współpracuje?

To dla mnie także dużej klasy postać. Pociąga mnie mocą i precyzją swoich koncepcji. W jego „Merlinie. Innej historii" dodatkowo poruszyła mnie destrukcja. Zniszczenie jako niezaplanowany wynik bezwzględnego dążenia do celu. Nie budowanie, a erozja. Można potraktować ten obraz jako apokaliptyczną charakterystykę współczesnego świata.

A co pociągnęło pana w „Naszej klasie"? Rozliczenie z przeszłością?

Nie mam potrzeby rozliczeń. Chciałem spojrzeć na to z zewnątrz, także dlatego, że długo miałem wątpliwości, czy podejmować się realizacji tej sztuki. Uważałem, że powinien to zrobić ktoś stąd. Jednakże zrozumienie tej historii w sensie ogólnoludzkim, nie regionalnym, przeważyło.

Wizjonerzy, kreatorzy, burzyciele... Gdzie w tej klasyfikacji mieści się bohater pana najnowszego spektaklu – Koziołek Matołek?

Znakomicie do tego zestawu pasuje. Na początku historii godzi się, dla dobra koziego rodu, poszukać Pacanowa. Żeby wszyscy się dowiedzieli, co to marzenie jest warte.

Nie rusza w świat dlatego, że jest niespokojnym duchem i w miejscu usiedzieć nie może?

Pewnie też. Jego historia jest tak napisana, że tych interpretacji może być wiele. Z pewnością jednak to również bohater wizjoner. Niezależnie od tego, czy wędruje dla siebie, dla innych, czy przez przypadek.

Kiedy poznał pan Matołka?

Całkiem niedawno, kiedy zaproponowano mi przygotowanie spektaklu w Teatrze Na Woli. Z dzieciństwa pamiętam inne wasze kreskówki: „Bolka i Lolka", „Reksia", „Zaczarowany ołówek". Koziołka nie. Może dlatego, że – chociaż wędruje po świecie – jest o wiele mocniej osadzony w polskich realiach i myśleniu niż pozostali bohaterowie.

Matołek skończy niedługo... 80 lat. Czuje się to?

Skąd. My widzimy w nim wciąż bardzo młodego bohatera. Próbujemy go zetknąć ze współczesnym światem. Wszystko, co przeżywa, staramy się skonstruować tak, by tłumaczyło się to dzisiejszymi sytuacjami. Przede wszystkim chodzi nam o to, by pokazać, że zrozumienie tego, co rozgrywa się wokół, bywa trudne. Świat nie zawsze jest przyjacielski, może nieść zagrożenia, potrafi być niedostępny. Trzeba mieć sporo siły i pogody ducha, by po nim wędrować. Koziołek to wszystko ma.

Teatr
Krzysztof Warlikowski i zespół chcą, by dyrektorem Nowego był Michał Merczyński
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Teatr
Opowieści o kobiecych dramatach na wsi. Piekło uczuć nie może trwać
Teatr
Rusza Boska Komedia w Krakowie. Andrzej Stasiuk zbiera na pomoc Ukrainie
Teatr
Wykrywacz do obrazy uczuć religijnych i „Latający Potwór Spaghetti” Pakuły
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Teatr
Latający Potwór Spaghetti objawi się w Krakowie