Reżyser "zaliczył dzwona" Takim żużlowym określeniem kraksy trzeba określić wypadek Klaty przy pracy z dramaturgiem Arturem Pałygą. Nie wypadł poza bandę, pozbierał się i zespół bydgoskiego Teatru Polskiego na ostatniej prostej pojechał w dobrym stylu: finał jest udany. Jednak większa część spektaklu robi wrażenie falstartu.
Polski żużel, w którym wywiera się nieprawdopodobną presję na zawodników, gdzie zdarza się niespotykana liczba samobójstw, miał być pretekstem do pokazania narodowej lekkomyślności. Skończyło się na dwóch monologach właściciela klubu żużlowego na wózku inwalidzkim (Roland Nowak), który łopatologicznie wykłada autorską tezę.
Mamy tu kpinę z fantastycznych teorii próbujących przerzucić odpowiedzialność za nasz bałagan na bliżej nieokreślony spisek lub fatalny los – ze sceny pada dowód, że suma liczb tworzących godzinę katastrofy smoleńskiej układa się w feralną trzynastkę! Ale pozostała część spektaklu to nieprzetworzony materiał dziennikarski, nieudolnie rozpisany na kameralne sceny. Dowiadujemy się, ile żużlowcy koszą kasy i jakie mają kłopoty z babami. Banał! Dramaturgiczne dziury autor próbował zaś lepić żartami wprost z męskiej szatni.
Komiczny jest obraz żużlowców na motorach, imitujących prawdziwy rajd – grupy straceńców, balansujących ciałem na granicy śmierci. A jeszcze bardziej, pokazujący dziecinadę wyścigu facetów w kaskach, siedzących okrakiem na krzesłach. Ale sekwencji imprezy w klubie nie da się oglądać: tak aktorzy mogliby tańczyć bez choreografa Maćko Prusaka.
W centrum sceny jest główny motyw scenografii Justyny Łagowskiej – zaklęty w kadrze moment śmiertelnego szału żużlowców: jeden koziołkuje przez kierownicę motoru, drugi uwalnia się od jego ciężaru, zawisa- jąc samobójczo na konopnym sznurze. Mirek Kaczmarek ironicznie zaprojektował kombinezony. Loga sponsorów zastąpiły naszywki "przebite płuca" i "połamane nogi", podkreślające istotę sponsorskich kontraktów, motywujących do jazdy na złamanie karku.