Trzeci prorok

„Prorok Ilja” wystawiony w Teatrze Na Woli to pomnik wzniesiony dla dramaturga, który obawia się krnąbrnych realizatorów

Publikacja: 08.04.2012 19:00

Trzeci prorok

Foto: PAP, Andrzej Rybczyński And Andrzej Rybczyński

* * *

„Prorok Ilja" Tadeusza Słobodzianka
reż. Ondrej Spisak
scen. Frantisek Liptak
kostiumy Jan Kozikowski
Teatr Na Woli im. Tadeusza Łomnickiego w Warszawie
premiera 31 marca

Nikt nie odbierze Tadeuszowi Słobodziankowi zasłużonej chwały wprowadzenia przedwojennej sekty eliaszowców do polskiej literatury i teatru. Opisana w książce Włodzimierza Pawluczuka „Judasz" historia życia i nauczania proroka Ilji stała się dla niego wielką metaforą wszystkich naszych XX-wiecznych utopii i obłędów, studium o fałszerstwie świętości i odurzeniu pragnieniem odmiany świata. Wokół postaci Eliasza Klimowicza i jego wyznawców Słobodzianek stworzył trzy dramaty. Najnowsza premiera „Proroka Ilji" to znak, że powoli przygotowuje grunt pod zwieńczenie trylogii – już od jakiegoś czasu gotowa jest „Śmierć proroka", a jej wystawienie poprzedzi zapewne na Woli powrót „Cara Mikołaja".

Trudno mieć pretensje do autora, że na prowadzonej przez siebie scenie chce mieć swoje najlepsze sztuki w wersjach kanonicznych, utrzymane w zbliżonej estetyce, zrealizowane przez ulubionego reżysera – Słowaka Ondreja Spisaka. Słobodzianek jest już przecież w wieku, w którym artysta obraca w głowie dwa fundamentalne zdania: „Exegi monumentum..." i „Co po mnie naprawdę zostanie?". Przygląda się więc w nieskończoność swoim scenicznym światom, pilnuje idei, zabezpiecza słowa, ochrania sylaby. Nie chce, żeby reżyser polemizował z jego wizją, pogłębiał myśli, podmieniał obraz. Spisak z pokorą akceptuje taką postawę dramatopisarza dyrektora: ani kroku w bok, niech wybrzmi tylko to, co zaplanowane! Z pozoru niby racja, tak powinno być, „Ilja" to w końcu jeden z najważniejszych dramatów ostatniego półwiecza, z drugiej – szkoda, bo cały czas mam wrażenie, że recepcja tej sztuki z winy Słobodzianka, zazdrośnie strzegącego integralności i pierwotnych sensów utworu, obsesyjnie obawiającego się krnąbrnych realizatorów, stanęła w miejscu.

W porównaniu z przedstawieniami sprzed lat – Grabowskiego (1999), Worona (1995) i samego Słobodzianka (1994) – dzieło Spisaka zamiast żywego, rozwibrowanego organizmu jest jak wzniesiony na scenie pomnik tekstu, stylu i mitu. Białoruscy chłopi, którym zwidziało się, że zbawią świat, jeśli ukrzyżują Ilję, nowego Jezusa Chrystusa, łażą po omacku z wielkim drewnianym krzyżem, jakby nie mogli znaleźć wyjścia z teatralnego muzeum. Gromada jest zbyt jednorodna, za młoda, aktorzy nie umieją zagrać beznadziei i desperacji w pierwszej scenie, od której przecież ich marsz ku „Dobru" się zaczyna. Ot, miastowe chłopaki się za chłopów poprzebierały. Musimy uwierzyć im na słowo honoru, że jest źle, że Lucyfer w snach przychodzi, biedni są coraz biedniejsi, a bogaci – bogatsi. Drażni zapadający się rytm przedstawienia, nużą przewidywalne pieśni śpiewane przez aktorów na wejście na scenę i zejście, na budowanie miejsca akcji i sprzątanie sceny. Spisak źle wymierzył proporcje między solistami i zbiorowością.

Andrzej Seweryn (Ilja) przypominał sobie, że współtworzył kiedyś „Mahabharatę" Brooka: wraca do pewnych ułożeń ciała z tamtego teatru, rytualnych gestów, gra nieomal fizycznie. Jego prorok jest ociężały i niezgrabny w butach i ubraniu, sprężysty i naturalny na bosaka. Słowa bohatera wwiercają się w aktora niemal do szpiku kości. Żałowałem, że go tak mało na scenie, że to jednak sztuka o gromadzie, a nie o Ilji.

Skłamałbym, gdybym nie przyznał, że są w tym spektaklu sceny niesamowite i drapieżne, jak ta z biczowaniem Chochoła, krzyżowaniem „na próbę" Żyda Rotszylda z Białegostoku (Łukasz Lewandowski), nocnym dupczeniem i pijaństwem, wreszcie koronowaniem cierniami półnagiego Ilji. Dzięki nim można nawet interpretować tę wizję przerwanej Golgoty jako historię równoległą do tej ze Słobodziankowej „Naszej klasy". Przed Jedwabnem była Grzybowszczyzna, wieś w powiecie sokólskim. Może jest tu inna ludzka maligna i inny charakter ma ślepa przemoc, ale bez wątpienia to wciąż ta sama „stacja doświadczalna końca świata". Szkoda, że Spisakowi pomnik lepiony z echa, obrazów i kontekstów rozlatuje się w rękach.

Teatr
Historia mężczyzny bez ręki, którą obcięło ISIS
Teatr
Nie żyje Ewa Dałkowska. Była artystką ponad podziałami
Patronat Rzeczpospolitej
Latem Warszawa oddycha komediami Teatru Capitol
Teatr
„Wyzwolenie” Klaty, Pokaz Mistrzowski XXXI Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych
Materiał Promocyjny
Mieszkania na wynajem. Inwestowanie w nieruchomości dla wytrawnych
Teatr
Niemiecki teatr doby migracji i AfD