Miał pan 13 lat, gdy doszło do pacyfikacji kopalni w stanie wojennym, o czym opowiada pan w autorskim spektaklu „Wujek 81. Czarna ballada". Na ile to pańska pamięć, a na ile zbiorowa?
- Spektakl opowiada przede wszystkim o zbiorowej pamięci społeczności, a nie o samej tragedii. O tym, co ona uczyniła z tą społecznością. Gdyby ktoś chciał dziś porozmawiać ze świadkami zdarzeń sprzed lat, usłyszałby, że dla wielu z nich to wciąż niezaleczona rana. A dla wszystkich, którzy tam wówczas żyli, jest „czas przed" i „czas po". I z tym „czasem po" większość bardzo długo w ogóle nie mogła sobie poradzić.
Miał pan świadomość w 1981 roku, co się naprawdę dzieje?
- Nie, skąd. Miałem 13 lat, jak w tej opowieści. Chodziliśmy z kolegami do kina na filmy, na które nie chciano nas wpuścić i różnymi sposobami te zakazy omijaliśmy. Gromadziliśmy plakaty z „Bravo" i różne gadżety, które napływały do nas z Zachodu. To, co wtedy wydarzało się na kopalni, było dla nas wielką przygodą - trochę może straszną, ale fascynującą. Obserwowaliśmy wydarzenia z dachu wieżowca, a wcześniej staliśmy pod bramą kopalni. Dopiero kiedy ojciec wrócił wieczorem z pracy i opowiedział o zabitych leżących w Stacji Górnictwa, zrozumiałem, że to coś więcej i innego niż tylko przygoda, w której brałem udział. Ojcu leciały łzy z oczu, których nigdy wcześniej u niego nie widziałem. No i obserwowałem, jak SB przychodziło po sąsiadów biorących udział w strajku, a oni trafiali na trzy, cztery lata do więzienia. Trauma została mi do dzisiaj, tak jak i towarzyszące temu poczucie niesprawiedliwości.
Nie próbował się pan tego pozbyć?