W 1964 roku Konwicki poprosił Stanisława Dygata, by poznał go z Gustawem Holoubkiem. Ich znajomość zaowocowała współpracą przy czterech filmach. Od połowy lat 60. spotykali się w warszawskiej kawiarni Czytelnika, a później u Bliklego na Nowym Świecie. Literacki portret Holoubka Konwicki nakreślił w 1976 roku w książce „Kalendarz i klepsydra”:
„Gucieńko był Gustawem-czarodziejem. Miał w sobie tę niesamowitą magię, że nawet kiedy czytał książkę telefoniczną, ludziom szły ciarki po plecach. A jego siła brała się z ogromnego skupienia i z ogromnej jednorazowej eksplozji. Gucieńko nigdy nie próbował ról, to znaczy próbował, bezwstydnie markując. Gucieńko lenił się, a owo lenistwo było stanem ogromnej mobilizacji do czarodziejskiego seansu. Gucieńko lenił się, opowiadając krakowskie wice, grając w karty, chodząc na spacery, pogadując z przyjaciółmi. Gucieńko lenił się i sprężał w sobie energię fascynującej osobowości i ostrzył aktorską inteligencję, i rozhuśtywał w sobie przypływy natchnienia, które jest przeczuciem jakiejś niejasnej wielkości, wielkości chwili, wielkości charakteru ludzkiego, wielkości ogólnego przeznaczenia.
Gucieńko instynktownie dbał o higienę swego demonicznego wnętrza. Lękał się jak zarazy mieszczaństwa, lękał się jak anemii pozy artystycznej, lękał się kalectwa pracowitej profesjonalności. Więc taki Gucieńko, zupełny cywil, tajemniczy iluzjonista z krakowskiego Zwierzyńca, nieokiełznany przez nikogo żywioł wolnej woli, więc taki Gucieńko wychodził na scenę i hipnotyzował skołataną, umęczoną warszawską publikę.
Gucieńko, mówiąc cudzy tekst, starał się zobaczyć w nim swój własny. Gucieńko zwykłym tekstom teatralnym przydawał wiele osobistego tekstu, który bierze się – choć niespisany – z inteligencji, z przenikliwości, z nękających przeczuć, z bolesnych doświadczeń i ze zwykłej banalnej tęsknoty do poezji”.
Ja po prostu nie wierzę w śmierć. Nie wierzę. To głupie, co mówię, ale to wynik, po pierwsze – mojego lęku przed śmiercią, a po drugie – takiego mojego domniemania czy przeczucia, poczucia, że nikt nigdy jeszcze nie umarł. Wszyscy, którzy odeszli, cały krąg moich przyjaciół, znajomych, ludzi, których kochałem, z którymi obcowałem – łącznie z moimi rodzicami – oni wszyscy nie umarli. W dalszym ciągu żyją w mojej wyobraźni. Nigdy ich nie utożsamiam z pozycją nieboszczyka.