Arcydzieło czy hucpa Lupy

Widowisko o Andym Warholu - Nie ma zgody między recenzentami „Rz” w ocenie premiery najnowszego spektaklu Krystiana Lupy. Spierają się, czy jest to przenikliwa opowieść o manowcach ekshibicjonizmu, czy też wyzbyta sensu prowokacja

Publikacja: 10.03.2008 01:26

Arcydzieło czy hucpa Lupy

Foto: Rzeczpospolita

Pro Jacek Cieślak

„Factory2” to mistrzostwo reżyserii i aktorstwa, wielki finał wcześniejszego „Zaratustry” o eksperymencie nietzscheańskiego człowieka, który pogrzebał Boga i ubóstwił sam siebie. Pokazuje, że przekraczanie granic moralnych i obyczajowych zaprowadziło nas na śmietnik popkultury, gdzie każdy może się czuć bogiem przez 15 minut. Talent nie jest potrzebny, wystarczy być ekshibicjonistą i szokować. Fałszywość tej sytuacji odkrył, ale i wykorzystywał cynicznie w swoich popartowskich prowokacjach, Andy Warhol. Dlatego właśnie jego twórczość Krystiana Lupa poddał demaskatorskiej analizie.

W poszukiwaniu prawdy o korzeniach współczesności wykroczył poza stylistykę teatru. Przez ponad siedem godzin bierzemy udział w transowej improwizacji, magnetyzującym współistnieniu aktorów i widowni według błyskotliwego scenariusza, którego mogliby pozazdrościć Almodóvar i Tarantino. Teatr Kameralny stał się postindustrialną przestrzenią „Fabryki”, słynnym srebrzystym atelier Warhola – z ekranem ponad sceną. Projekcje eksperymentalnych filmów stylizowanych na warholowskie produkcje ogniskują uwagę zarówno zespołu Lupy, jak i widowni. Widzowie stają się współbohaterami obserwowanymi przez kamery i aktorów, którzy tak jak Andy, chcą nas uwieść, wmówić, że jesteśmy gwiazdami i moglibyśmy zabłysnąć swoimi osobowościami tak jak oni.

Lupa spowolnił dramaturgię zdarzeń, wprowadził do spektaklu sceny ciszy i milczenia, po to by jego zespół przekroczył granicę konwencji. Bez wstydu opowiedział o marzeniach i cierpieniach, tak jak przyjaciele Warholowi. Szokujący jest jego film pokazujący twarz przeżywającego orgazm, lecz ważniejszy zagrany w kontrze do niego monolog nagiego Piotra Polaka. Lupa przekonuje wtedy, że nagość i seks nie są drogą do poznania tajemnicy człowieczeństwa, a bez głębszych uczuć stają się kolejną maską. Obnażając kontrkulturowy mit wolnej miłości, reżyser pokpiwa z szaleńców, wykolejeńców i ciot nawiedzających „Fabrykę”. Kpi z hipisowskiej multikulturowości, mieszania religii Wschodu z narkotykową jazdą na maksa. Śmieszny jest sam Warhol grany przez Piotra Skibę. Przed wywiadem tłumaczy dziennikarzowi, że musi zrobić siusiu, a z toalety wraca wystrojony jak paw. To skrywający się za peruką i okularami szarlatan. Mówi nieśmiałym głosem, jakby był zażenowany swoją perwersyjną grą z przyjaciółmi. Ale nie może też dłużej skrywać prawdy o ludziach. Lupa demaskuje go co chwilę, a bywalcy „Fabryki” krytykują za to, że jest wampirem i stworzył ściek awangardy. Buntują się, odchodzą, ale wracają. Na początku śmiech Lupy nie jest okrutny, tylko oczyszczający. Reżyser z wyrozumiałością traktuje ofiary rozbitych i toksycznych rodzin, moralnej i obyczajowej katastrofy XX wieku, a także najbardziej ekstremalne próby poszukiwania szczęścia i prawdy. Niesamowita scena tybetańskiego tańca pokazuje, że nawet w nafaszerowanym dragami ludzkim ciele kołacze dusza. Buntuje się, wierzga pod skórą i szuka drogi do wolności.

W finale Lupa nie ma jednak wątpliwości, że Warhol zapoczątkował erę pornograficznych reality show. W fenomenalnie granych przez Katarzynę Warnke, Urszulę Kiebzak, Sandrę Korzeniak, Iwonę Bielską, Adama Nawojczyka i Bogdana Brzyskiego dialogach pokazuje koszmar współczesności, której bohaterami stały się warholowskie kreatury. Największy dramat polega na tym, że nawet utalentowani artyści pop – np. oglądamy na scenie aktorkę upozowaną na Amy Winehouse – są zanurzeni po uszy w szambie narkotyków i ekshibicjonizmu. Nasza kultura jest zatruta.

Kontra Janusz r. kowalczyk

Niewiele jest pejoratywnych określeń, których nie dałoby się zastosować do najnowszej inscenizacji Krystiana Lupy. Nie jest jednak ani prowokacją, ani skandalem. Słowa te zakładają w końcu sens, jakiego próżno tu szukać.

Dla mnie „Factory2” jest zlepkiem pretensjonalnych, nieudolnych etiud, którym jednak nie sposób odmówić konsekwencji. Nic nie zapowiadają i zmierzają donikąd. Tematem widowiska jest bowiem ubrana w pozory twórczej wolności kompletna moralna i mentalna pustka.

Grono osób o artystycznych aspiracjach, skupionych wokół ekscentrycznego performera Andy’ego Warhola, jawi się jako sekta dziwolągów o mózgach niezmąconych jakąkolwiek istotną myślą. Wszyscy cierpią straszliwe męki; nie wiedzą, co zrobić z czasem, bo rozpaczliwie nic nie mają do powiedzenia. Brak inwencji kompensują alkoholem, narkotykami i erotycznymi ekscesami.

Wyłożona srebrną folią „Fabryka” staje się przystanią dla tych indywiduów – pseudoartystów, nadwrażliwców, neurotyków – de facto życiowych rozbitków. Niemrawą dyskusję o czym popadnie przetykają przekleństwami. To jedyne elementy ekspresji, na jakie ich stać. Ma to, a jakże, świadczyć o ich bezgranicznej szczerości i intelektualnej głębi. Od niechcenia spoglądają na ekran, gdzie niemal non stop leci projekcja awangardowych filmów, powstałych ongiś i właśnie kręconych. Dla nich może ciekawych, skoro oglądają samych siebie.

Gdyby reżyser zamierzał wykpić największego artystycznego XX-wiecznego hochsztaplera Warhola i grupę jego akolitów, nie mógłby tego zrobić lepiej, choć nie o to mu szło.

Kilkunastu osobników straszliwie poharatanych przez życie – zresztą na własne życzenie – stara się pokazać, co potrafi. Objawić swą wyjątkowość, która na ogół ogranicza się do bezwstydnego fizycznego i psychicznego obnażenia.

Ekshibicjonizm króluje na równi z zamiłowaniem do ekscentrycznych zachowań, których licytacja podczas ponadsiedmiogodzinnego przedstawienia jest śmiertelnie nużąca i dojmująco smutna. Najczęściej sprowadza się do ubliżania innym i upokarzania ich, w imię – oczywiście – swobody artystycznej wypowiedzi. O tym, że w podobnych psychodramach bezpowrotnie zatraca się to, co Herbert nazywa potęgą smaku, ani amery- kańskiego, ani polskiego guru zdaje się w ogóle nie zajmować. Grany przez Piotra Skibę właściciel Factory wygłasza swoje credo z ekranu, stojąc ubrany w słynną peruczkę albinosa i nic więcej. Sedno jego wypowiedzi sprowadza się do tego, że jest nagi, bo mu się tak podoba i nie będzie tego uzasadniał. Jeśli są chętni do podziwiania jego aktu, to ich sprawa. Mnie zaś w podziw wprawia coś innego – wyjątkowo dobre samopoczucie ludzi tak jawnie eksponujących własną twórczą impotencję.

Beznadziejna nuda pogrąża wszystko w podejrzanym marazmie.

Ożywienie wprowadza jedynie Iwona Bielska jako Brigid Berlin w brawurowym popisie telefonicznej elokwencji. Ze szczegółami zwierza się Andy’emu ze swej obsesji porządku. Daje jej ujście w przerwach między wstrzykiwaniem dawek amfetaminy każdemu, kto się nawinął. I tylko w relacji tej pańci o mentalności kury domowej pojawia się wreszcie żywy człowiek. Reszta jest, używając języka bohaterów, pie…niem bez sensu.

Trudno mówić o jakichkolwiek wartościach w przypadku tego przedstawienia. Kiedy żadne zasady nie obowiązują i wszystkie chwyty są dozwolone – a zdaniem samego Warhola uczciwy może być byle dupek, nie artysta – pozostaje tylko bezład i anarchia.

Teatr
Kaczyński, Tusk, Hitler i Lupa, czyli „klika” na scenie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Teatr
Krzysztof Warlikowski i zespół chcą, by dyrektorem Nowego był Michał Merczyński
Teatr
Opowieści o kobiecych dramatach na wsi. Piekło uczuć nie może trwać
Teatr
Rusza Boska Komedia w Krakowie. Andrzej Stasiuk zbiera na pomoc Ukrainie
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Teatr
Wykrywacz do obrazy uczuć religijnych i „Latający Potwór Spaghetti” Pakuły