We wspomnieniach pierwszych festiwalowych lat powracają przede wszystkim obrazy budowy gmachu dla bydgoskiej opery. Pył atakujący gardła i oczy publiczności, drewniane krzesła prowizorycznie rozstawione w ogromnej hali, która w bliżej nieokreślonej przyszłości miała być widownią nowego teatru. O tym, dlaczego w tak spartańskich warunkach zdecydowano się działać, mówi w naszym dodatku dyrektor Maciej Figas.

Festiwale przyspieszyły zakończenie tej budowy i dziś Opera Nova dysponuje jedną z najnowocześniejszych siedzib, nie tylko w Polsce i Europie. Warto jednak zwrócić uwagę na inną wartość tej imprezy. Przez pierwsze lata była ona jedynie przeglądem tego, co się dzieje w naszych teatrach operowych. Wybierano nowe inscenizacje, ale także popularne tytuły, bo trzeba było walczyć o publiczność, zdobyć tych, którzy zechcą zasiąść na widowni przez kilkanaście wieczorów.

Po 15 latach Bydgoski Festiwal Operowy ma swoich fanów. Nie znaczy to jednak, że dziś łatwiej go organizować. Publiczność, która obejrzała już tyle przedstawień, stała się bardziej wymagająca. Nie wystarczy zaoferować jej kilka znanych hitów, trzeba szukać tytułów niebanalnych.

I to z pewnością się udaje, czego dowodem jest tegoroczny program. Znalazł się w nim prawdziwy Verdiowski rarytas, czyli „Stiffelio”, niesłychanie rzadko wystawiany w świecie, a przede wszystkim dwa polskie dzieła: operetka Karola Szymanowskiego „Loteria na mężów”, która prawie 100 lat czekała na prapremierę, oraz operowa wersja Gombrowiczowskiej „Iwony księżniczki Burgunda” skomponowana przez Zygmunta Krauzego.

Jeśli dodamy do tego nową inscenizację „Jasia i Małgosi” Humperdincka czy występy zagranicznych zespołów – Koreańskiego Baletu Narodowego i Opery Kameralnej z Sankt Petersburga, a także parę innych atrakcji, konkluzja będzie prosta: Bydgoszcz ma imprezę, której nie powstydziłaby się żadna europejska metropolia. I to najlepszy prezent, jaki festiwal sprawił widzom na swe 15-lecie.