Mieszają się wyobrażenia z arsenału popkultury. Stąd obok hełmu husarskiego – hitlerowski. Powstańcza sanitariuszka. Obandażowane w martyrologicznym nadmiarze ręce i nogi. Przebiegły Zagłoba Juliusza Chrząstowskiego w... tupeciku. Są też dwaj Murzyni z dworu Radziwiłła! Rapują historię książęcej zdrady. Scena procesji z obrazem Matki Boskiej została zagrana jak w „Ojcu chrzestnym” z podniosłą i kiczowatą muzyką wiejskiej orkiestry. Niosący malowidło kołyszą się. Niemal tańczą jak gwiazdy. Idole ludowego show.
Pierwszym jeźdźcem Rzeczypospolitej jest Krzysztof Globisz jako Kmicic w scenie spotkania ze zniewieściałym księciem Bogusławem (Błażej Peszek) w majtkach od Calvina Kleina. To, co Olbrychski mógł zagrać na wytresowanym kłusaku, Globisz czaruje elastycznym jak guma ciałem. Gnie się w jeździeckich zwrotach, staje dęba. Rży, parska, toczy pianę, chciałoby się powiedzieć, z pyska.
Niezwykła lekkość gry aktora wydobywa powierzchowność, lekkomyślność, a i głupotę Kmicica. To narwaniec w satyrycznym ujęciu. Globisz nonszalancko balansuje głosem, z beztrosko uśmiechniętą, rozmarzoną miną. Tylko szkicuje gesty, nie pointuje ich, bo przecież pan Andrzej zaraz zmieni decyzję lub palnie nowe głupstwo. Spalić Wołmontowicze? Pogonić łyczków? Proszę bardzo! Kiedy ma wybrać między Radziwiłłem a pułkownikami, biega a to w jedną, a to w drugą stronę. Oglądamy aktorski balet na kanwie filmu, który zaczął drażnić i trzeba było go przewinąć. Dość tej historycznej błazenady!
[srodtytul]Azja i Katyń [/srodtytul]
Klata często stosuje efekt powtórki. Kiedy oficerowie mówią „A to musimy się napić”, powtarzają tę frazę aż do chwili, gdy grzęzną w pijackim bełkocie. Zbiorowa kreacja zespołu Starego rodzi się na naszych oczach. Jednocześnie dekonstruuje narodowy mit i tradycyjny model teatru. Gdy Kmicic pada na plecy, chór laudańskich sikoreczek (Anna Dymna, Ewa Kolasińska, Małgorzata Gałkowska) żąda, by położył się na piersiach – jak w książce. I Globisz musi ulec. Aktorzy poza dialogami dzielą się też kwestiami narracji, z czego rodzi się komizm jak w sarmackich widowiskach Mikołaja Grabowskiego.
W czteroipółgodzinnym spektaklu najsłabsze są intermedia muzyczne komentujące akcję, kiedyś specjalność Klaty. Zwłaszcza w niedopracowanym akcie „Ogniem i mieczem”. Ale w pamięci pozostają nokautujące sceny. Aktorki wkładają głowę w obrys twarzy na obrazie Matki Boskiej. Żalą się na dramat ojczyzny. A nieświadomie dają dowód polskiej pychy, gdy żądają od Boga, by zajął się naszymi sprawami. Klata polemizuje też z mitem Polaków jako niewinnych ofiar zaborczych sąsiadów. Azja zabija rodzinę Nowowiejskich, strzelając im w tył głowy – jak w Katyniu. Ale scena nabijania go na pal jest bardziej okrutna.