Kryzys demaskuje iluzje

Wybitny reżyser Jacques Lassalle przed premierą "Umowy" Marivaux mówi "Rz" o miłości, recesji i polskich aktorach

Publikacja: 02.03.2009 20:47

"Umowa" w Teatrze Narodowym, reżyseria - Jacques Lassalle

"Umowa" w Teatrze Narodowym, reżyseria - Jacques Lassalle

Foto: Fotorzepa, Rob Robert Gardziński

[b]Na premierze "Lekkomyślnej siostry" w Teatrze Narodowym obserwowałem pana reakcje na spektakl...[/b]

[b]Jacques Lassall:[/b] Słów nie rozumiałem, bo nie mówię po polsku. Ale sztuka robiła wrażenie lekkiej i miałem dużo przyjemności. U nas króluje dekonstrukcja.

[b]"Umowa", którą pan reżyseruje, to rzecz o poszukiwaniu partnera. Pewnie ma pan wiele propozycji. Dlaczego wybrał pan Narodowy w Warszawie?[/b]

Jest mi tutaj dobrze. Fascynują mnie polscy aktorzy. Ich wielka energia, wyobraźnia, a nawet gwałtowność. Mają też świetny warsztat. Co nie znaczy, że "Tartuffe", którego wystawiałem, a co dopiero Marivaux, nie jest dla nich wyzwaniem.

[b]To co jest słabością polskich aktorów?[/b]

Za bardzo chcą wszystko tłumaczyć. Jakby za mało ufali publiczności, że wszystko zrozumie. We Francji też muszę walczyć ze scenicznymi gadułami. Zależy mi na aktorstwie maksymalnie oszczędnym. Lepiej pokazać mniej niż za dużo. Kiedy emocje są niedopowiedziane, paradoksalnie, jest ich więcej. Tajemnica angażuje uwagę widza bardziej niż krzyk. Kiedy gra się mocno, jest słabiej.

[b]Wszystkiego przed premierą powiedzieć nie możemy, ale proszę odsłonić chociaż trochę sekretów Marivaux.[/b]

Kiedy zapraszają mnie do teatrów za granicą, często proponuję Marivaux. A odpowiedź zawsze brzmi: "A może Molier?". W Narodowym też tak było. U Marivaux są same tajemnice. To jest teatr tajemnic! A jak rozszyfrujemy jedną – w jej miejsce pojawiają się kolejne. Fabuła tak się zmienia, że trudno zapamiętać, jaki był początek historii. Specyfika Marivaux polega też na tym, że bohaterowie nie wiedzą tyle o sobie i innych, ile widz. Ale kiedy publiczność sądzi, że już domyśliła się wszystkiego – odkrywa, że rzecz jest bardziej złożona, niż można było przypuszczać. Zrównuje się z postaciami. Przekonuje, że tak jak one, wie o sobie niewiele.

[b]Bohaterką "Umowy" jest dziewczyna, której rodzina wybrała na męża Lelia. [/b]

A ona postanawia go poznać, występując w przebraniu Kawalera. W XVIII w., 50 lat przed rewolucją francuską, było to bardzo odważne rozwiązanie. Może nawet początek tematów emancypacyjnych, feministycznych. Bohaterka odkrywa, że kandydat na męża jest człowiekiem niebezpiecznym: cynikiem, libertynem, kimś pomiędzy hrabią Valmont z "Niebezpiecznych związków" a markizem de Sade. Postanawia go ukarać.

Tytuł oryginału brzmi moralistycznie: "Fałszywa służąca, czyli łajdak ukarany". Ale o Marivaux można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że jest moralistą. Szuka drugiego dna prawdy. Nic nie jest jednoznaczne. Dlatego zdecydowaliśmy się na tytuł "Umowa" – coś z dziedziny handlu, prawa, co pasowałoby także do thrillera. Jednym z tematów sztuki jest również to, że kłamstwo – nawet w słusznej sprawie – obraca się przeciwko dziewczynie. Wymierzyła karę, ale postradała czystość, upodobniła się do Lelia. Kłamstwo bywa warunkiem poznania prawdy w miłości i w innych stosunkach. I to jest niszczące.

[b]W "Umowie" zagra Małgorzata Kożuchowska.[/b]

W żartach nazywam ją córką Marivaux. Rzadko, nawet we Francji, spotykałem aktorki mające takie wyczucie subtelności pisarza. Wiem, że Małgosia jest gwiazdą kina, telewizji, co trudno pogodzić z teatralnym rygorem pracy i sceniczną czujnością. Tymczasem ona jest wielką teatralną aktorką. Wiem, że dużo pracowała z Jerzym Jarockim.

[b]Kiedyś były intercyzy, później narzeczeni sprawdzali się przed ślubem. A teraz?[/b]

Wielki teatr umie stawiać mądre pytania, ale nie ma gotowych odpowiedzi. One są zawsze po stronie widza. Cóż, rola miłości zmienia się wraz z historią i cywilizacją. Jestem z pokolenia, dla którego warunkiem spełnionego uczucia było szczęście ukochanej osoby. I wzajemne zaufanie. O młodszej generacji mogę powiedzieć, że stworzyła teatr postdramatyczny, a czas, w którym żyje, trzeba nazwać analogicznie – postmiłosnym!

[b]Stara szkoła miłości zakłada wierność i zaufanie. Dziś młodzi ludzie umawiają się na niepewność, mówią: zobaczymy.[/b]

Moje pokolenia wierzyło, że się kochamy i zawsze tak będzie, a wspólne doświadczenia, dobre i złe, wzmocnią uczucie. Problem młodego pokolenia polega na tym, że odrzucają pamięć, bo historia i przeszłość były za trudne, za okrutne.

[b]Historia ich rodzin?[/b]

Również. Nie chcą myśleć o przeszłości, nie chcą myśleć o przyszłości. Nasila się syndrom życia chwilą. Jednym z jego objawów jest obsesja konsumencka. Trzeba zagłuszyć rozpacz. Problem polega na tym, że historia nie chce o nas zapomnieć. Kiedy upada jedno imperium, tworzy się nowy porządek. Historia, tak jak natura, nie znosi pustki. Świat, który będzie – już teraz się wykluwa. Tylko nie wiemy, jaki, bo zauważamy jedynie to, co obumiera. Co można powiedzieć? Powtórzyć za Janem Pawłem II: "Nie lękajcie się". A jednak świat się lęka. Żyje chwilą. Po nas choćby potop.

[b]Czy jest coś, co łączy Europę poza wspólną walutą lub marzeniem o niej?[/b]

Z Jerzym Radziwiłowiczem i naszymi żonami rozmawialiśmy ostatnio o podróżach, jakie odbyliśmy, i doszliśmy do wniosku, że poprzez odmienność Azji, Ameryk, Afryki łatwiej możemy zdefiniować własną tożsamość, i Europy. Ona staje się wręcz oczywista. Najprostszym kodem jest urbanistyka. Miasta europejskie mają centrum, które promieniuje na resztę dzielnic.

[b]Jaka będzie nasza kryzysowa przyszłość?[/b]

Gdybym wiedział! Myślę, że przesadna obawa przed kryzysem jest obsesją konsumencką, wywołaną pytaniem, jaka będzie siła nabywcza moich pieniędzy. Takie myślenie sugeruje, że wszystko inne jest nieważne. Wydaje mi się, że obecna sytuacja, pokazując miałkość postaw konsumenckich, uzmysłowi, że kiedy kapitalizm jest wynoszony na ołtarze, absolutyzowany – zawsze musi przegrać z życiem. Ludzie zaczynają rozumieć, co jest iluzją, ślepą uliczką, życiem wirtualnym. A to może ułatwić powrót do prostoty, do wartości. We wszystkich dziedzinach. To jest wizja optymistyczna. Ale trzeba być optymistą bez iluzji. Tego uczy teatr. Antyk, Szekspir, Molier, Marivaux i Fredro, którego odkryłem w Polsce.

[ramka]Jacques Lassalle

Jacques Lassalle to jeden z najwybitniejszych reżyserów francuskich i europejskich. Mistrz klasycznych konwencji.

W Teatrze Narodowym wystawił już znakomitego "Tartuffa" Moliera(2006). W Polsce można było też oglądać jego "Don Juana", którego przygotował, będąc dyrektorem Komedii Francuskiej. Do roli tytułowej zaprosił wtedy Andrzeja Seweryna. Odwiedził nasz kraj również z "Mizantropem" z Théatre Vidy.

Lassalle jest dramatopisarzem i pedagogiem. Ukończył studia teatralne w Conservatoire National Superieur d'Art Dramatique. W 1967 r. założył teatr studyjny w Vitry, którym kierował do 1982 r. W latach 1983 – 1990 był dyrektorem Theatre National w Strasburgu. Wielokrotnie reżyserował za granicą, także opery. [/ramka]

[b]Na premierze "Lekkomyślnej siostry" w Teatrze Narodowym obserwowałem pana reakcje na spektakl...[/b]

[b]Jacques Lassall:[/b] Słów nie rozumiałem, bo nie mówię po polsku. Ale sztuka robiła wrażenie lekkiej i miałem dużo przyjemności. U nas króluje dekonstrukcja.

Pozostało 96% artykułu
Teatr
Krzysztof Warlikowski i zespół chcą, by dyrektorem Nowego był Michał Merczyński
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Teatr
Opowieści o kobiecych dramatach na wsi. Piekło uczuć nie może trwać
Teatr
Rusza Boska Komedia w Krakowie. Andrzej Stasiuk zbiera na pomoc Ukrainie
Teatr
Wykrywacz do obrazy uczuć religijnych i „Latający Potwór Spaghetti” Pakuły
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Teatr
Latający Potwór Spaghetti objawi się w Krakowie