Twierdzenie, że opera jest rozrywką elit, definitywnie odeszło w przeszłość. W ostatnią sobotę mieszkańcy pięciu polskich miast (Łodzi, Warszawy, Krakowa, Rzeszowa i Krosna) mogli po raz kolejny w tym sezonie wybrać się na przedstawienie do Metropolitan Opera w Nowym Jorku. Technika zapewniła im najwyższą jakość dźwięku i obrazu, a dzięki licznym kamerom oglądali więcej, niż widzowie siedzący w nowojorskim teatrze. Z fotela w polskim kinie można też cieszyć oko panoramą elegancko ubranej publiczności, samemu gryząc popcorn i pijąc colę. Na dodatek, tę przyjemność mamy zagwarantowaną za niewielką kwotę (40-60 zł), a w Nowym Jorku za bilet na do Metropolitan trzeba zapłacić od 50 do 350 dolarów.
[srodtytul]Mozart był pierwszy [/srodtytul]
Człowiek, który dokonał rewolucji w odbiorze sztuki operowej, nazywa się Peter Gelb. W 2006 roku został dyrektorem Metropolitan. Do opery przyszedł z muzycznego biznesu, wprost ze stanowiska szefa Sony Classical. I od razu zapowiedział, że zrobi wszystko, by najsławniejszy teatr świata przestał być skarbonką bez dna, czekającą na wsparcie kolejnego sponsora. Racjonalizując koszty postanowił skorzystać z nowoczesnej techniki. Dzięki niej produkt, jakim jest spektakl, można sprzedać wielokrotnie w różnej formie.
Tak narodził się pomysł transmisji przedstawień z Metropolitan do innych sal teatralnych i kinowych, co po raz pierwszy przetestowano w 2006 r. „Czarodziejskim fletem” Mozarta. W kilkudziesięciu salach w USA spektakl obejrzało 30 tys. widzów. W następnym sezonie 2007-2008 oferta objęła już zestaw przedstawień, a pomysł przekroczył granice Stanów. Prawa do transmisji kupiły Japonia i Kanada oraz kilka krajów europejskich, w tym Polska (Filharmonia w Łodzi). Ogółem w 2007 r. sprzedano ponad 325 tys. biletów. Obecny sezon będzie dla Metropolitan jeszcze bardziej udany, bo przybywa chętnych do podpisania umów na transmisje. W Polsce – obok Filharmonii Łódzkiej – zrobiły to także kina w czterech innych miastach.
[srodtytul]Konkurencja rośnie [/srodtytul]