W najmocniejszej scenie spektaklu niemiecka publiczność teatru położonego w Charlottenburgu, najpiękniejszej, secesyjnej dzielnicy Berlina, ogląda archiwalne filmy pokazujące burzenie przez hitlerowców Warszawy: kamienica po kamienicy.
I słucha Danuty Szaflarskiej, byłej powstańczej łączniczki AK. Leciwa, a wciąż piękna i silna aktorka, mówi monolog Staruszki o najbliższych, rodzinnych meblach i bibliotece – zmasakrowanych podczas bombardowania. Wokół niej zginęli wszyscy. Czuć jednocześnie absurdalność i cud życia Polki.
A kiedy Staruszka z wnuczką patrzą przez gigantyczny wizjer na widownię – zaglądają do wszystkich bogatych niemieckich mieszkań i domów. Wyobrażają sobie, jak spokojnie i dostatnio mogłyby żyć, gdyby nie wojna.
Grzegorz Jarzyna uwypuklił wiele paradoksów rządzących losem rodzin niemieckich katów i polskich ofiar. Przewrotnie wyreżyserował sceny pokazujące, że Polacy nie potrafią nic, jedzą to, co najgorsze, ubierają się bez gustu i mówią same bzdury. Z jednej strony przedstawił w autoironicznym ujęciu polskie kompleksy i naszą martyrologię, z drugiej zaś – zakpił z niemieckich stereotypów na nasz temat.
Kiedy pada ze sceny zdanie, że w Polsce lat 70. nie było nawet Internetu – reżyser wbija gwóźdź do trumny myślenia o Polsce wyłącznie w kategoriach „polnische Wirtschaft”. Berlińska publiczność poczuła się wtedy zawstydzona. Śmiała się ponownie, gdy zabrzmiał z głośników lektor Radia Maryja, z sarmacką megalomanią donoszący, że kiedyś cały świat należał do Polski, ale, niestety, padliśmy ofiarą złych Niemców i Rosjan.