Wraz z upadkiem PRL pojawiła się opinia, że polski dramat klasyczny skazany jest na zapomnienie. Jego tematykę redukowano bowiem najczęściej do spraw niepodległościowych, które w wolnym kraju miały stracić na aktualności. Tak uproszczone rozumienie klasyki sprawiło, że w pierwszej połowie lat 90. polskie sztuki zostały wyparte głównie przez europejski dramat współczesny.
[wyimek]Wystawienie rodzimej klasyki ożywi polski teatr, bo nasi twórcy byli artystami poszukującymi[/wyimek]
Próbował temu przeciwdziałać minister Kazimierz Dejmek. Zorganizował konkurs na wystawianie klasyki. Dyrektorzy decydujący się na granie tekstów klasycznych mogli liczyć na dofinansowanie, a reżyserzy – na nagrody.
[srodtytul]Młodzi klasycy[/srodtytul]
– Pamiętam, że kiedy pod koniec lat 90. Jerzy Bińczycki obejmował dyrekcję Starego Teatru i zapowiedział, że wystawi „Kordiana”, „Dziady” i „Nie-Boską komedię”, brzmiało to dość absurdalnie – mówi Michał Zadara. – Problem polegał na tym, że pokolenie Krzysztofa Warlikowskiego i Grzegorza Jarzyny, które zaczęło wtedy dominować w polskim teatrze, nie interesowało się klasycznym polskim repertuarem. Podobny problem miał Teatr Narodowy w Warszawie. Gdy rozpoczynałem z nim współpracę, usłyszałem, że dyrektor Jan Englert złożył propozycję wystawienia jednego z utworów Słowackiego wielu reżyserom. Nikt nie wyraził zgody.