Wchodzimy do samolotu i widzimy, że na półce leży Koran oraz modlitewny dywanik, ich właściciel zaś – Arab o podejrzanie wysportowanej sylwetce, ma nóż w plecaku.
Minęło już osiem lat od ataku na World Trade Center, ale w podobnych sytuacjach horror ofiar bin Ladena odżywa w nas z całą mocą. Czujemy się następnymi ofiarami. Ten lęk od 2001 roku przeżywają każdego dnia miliony ludzi. Dla Marka Ravenhilla, znanego z „Shopping and Fucking”, stał się on punktem wyjścia dla – moim zdaniem – najważniejszej sztuki analizującej strach przed islamską świętą wojną. Wyjątkowość zabiegu autora polega na tym, że nie mówi o nim serio i wprost – tylko w konwencji morderczo zabawnej groteski.
Ravenhill napisał monolog reżysera grafomana. Namawia on gwiazdę kina, by zagrała w filmie o kobiecie, której strach przed Arabem został pokonany przez pragnienie prawdziwej miłości, a i głód seksu. Bohaterka ma dość pracy w odmóżdżającej korporacji, wirtualnych emocji, bezpłciowej café latté i markowych ciuchów. Dlatego wprost z lotniska jedzie do modnego londyńskiego loftu kochać się z nieznajomym.
„Produkt” pokazuje z jednej strony europejskie lęki, a z drugiej fascynacje światem arabskim. Ravenhill zdaje się mówić: Europa jest jak moja bohaterka. Oddałaby się Arabom, bo nie wierzy w swoją przyszłość.
Szybko jednak obnaża manowce takiego myślenia i pokazuje, jak musiałaby wyglądać islamska przyszłość bohaterki. W jej mieszkaniu pojawiają się terroryści, a w ślad za nimi – sam bin Laden. Planują zamachy. Bohaterka straciła narzeczonego w WTC, ale buziak Osamy oznacza przepustkę do świata, w którym nie odczuwa się pustki. Do raju. Bo musi przecież zginąć razem z ukochanym.