Kiedy myślę o Polakach, mam wrażenie, że większość z nas rodziła się na placach budowy albo przebudowy, nigdy niedokończonych. Pochodzę z Białegostoku, miasta na styku Wschodu i Zachodu, katolicyzmu i prawosławia. Przemiany społeczne i polityczne widziałem na ulicy, w zależności od sytuacji na granicy z Białorusią. Robiąc wycieczki do Suwałk, mogłem obserwować odłam wyznawców prawosławia, którzy żyli jak XIX-wieczna sekta, pod strzechą. To niesamowite doświadczenie dla kogoś młodego, przedstawiciela pokolenia elektronicznych technologii, Internetu.
[b]Jakby pan określił swój rodowód?[/b]
Jako bardzo poplątany. Nigdy do końca nie udało mi się go rozpoznać. Może dlatego interesuje mnie sytuacja bohatera bez korzeni. Uważam, że rodowód i stan tożsamości jest płynny: to punkt zależny od sieci relacji. Każdy siebie, w większym lub mniejszym wymiarze, wymyśla. Warto umieć rozpoznawać fikcyjność takich wyborów. Osobiście bardziej zależy mi na zauważaniu różnorodności niż konkretnej identyfikacji – narodowej czy innej.
[b]Jak odbiera pan współczesną Polskę? [/b]
Jestem z 1983 roku i z racji mojego wieku wiele konfliktów społeczno -politycznych nie dotyczy mnie bezpośrednio. Wytwarzamy wiele fikcyjnych wyobrażeń na swój temat. Pewnie dlatego, że Polska, będąc dla świata przez wiele dekad fikcją, istniała tylko w języku i kulturze, w umysłach Polaków. Przetrwała i dopiero teraz możemy tworzyć materialną bazę naszego bytu. Jednak po latach walki trudno porzucić oręż i znaleźć odpowiedź na pytanie, kim naprawdę jesteśmy. Dlatego pilniejszym zadaniem, niż odgrzewanie romantycznych mitów jest próba stworzenia nowoczesnego języka społecznego, o jakim mówił Gombrowicz. Ja tego potrzebuję. Szukam takiego języka w teatrze. Chodzi o niedomykanie pewnych pojęć, zachowanie otwartości. Tymczasem polskie społeczeństwo jest bardzo zamknięte.
[b]W dwóch pana spektaklach pojawił się motyw odchodzącego ojca – w "Nirvanie" i "Odysei". Co to znaczy dla syna? [/b]