Chińska armia na stadionie

Wrocławska „Turandot” z pokazem sztucznych ogni udanie rozpoczęła w Polsce sezon wielkich widowisk plenerowych

Publikacja: 21.06.2010 00:35

Jedną z atrakcji „Turandot” były posągi skamieniałych żołnierzy. Inspiracją dla reżysera i scenograf

Jedną z atrakcji „Turandot” były posągi skamieniałych żołnierzy. Inspiracją dla reżysera i scenografa Michała Znanieckiego stała się słynna armia terakotowa z III w. p.n.e.

Foto: Rzeczpospolita, Miłosz Poloch Miłosz Poloch

Przez cały rok nie jesteśmy w tej sztuce potęgą, publiczność ze świata nie ściąga na nasze spektakle. Ale gdy zaczyna się lato, następuje w Polsce cudowna przemiana. Trudno wskazać kraj w Europie z takim nagromadzeniem operowych premier w plenerze.

Początek dała w ostatni weekend „Turandot” Giacoma Pucciniego na żużlowym Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu. Rywalizowała z „Nabucco” w bytomskich Dolomitach, gdzie atrakcją miało być 30 koni na scenie. W najbliższy piątek odbędzie się pierwsze z sześciu przedstawień „Cyganerii” na terenach Gazowni w Poznaniu, a wkrótce potem – „Traviata” w toruńskiej Fosie Zamkowej.

Oprócz tego za tydzień mamy operowe koncerty: turniej tenorów na dziedzińcu Zamku Książąt Pomorskich w Szczecinie, arii świata na Wawelu, a 9 lipca – wagnerowski przed Domem Zdrojowym w Sopocie. Ten ostatni organizowany niejako zastępczo: remont Opery Leśnej uniemożliwił przygotowanie całego dramatu Wagnera.

[srodtytul]Debiut na murawie[/srodtytul]

Wrocław był pierwszy już 12 lat temu, gdy każdy akt „Toski” zainscenizował w innym punkcie miasta. I nadal jest w awangardzie: nikt dotąd nie przeniósł opery na stadion. Powstała największa w Polsce teatralna scena i widownia, trzy przedstawienia „Turandot” miały około 30 tysięcy widzów.

Scenograficzny projekt reżysera Michała Znanieckiego oszałamiał monumentalizmem, ale i plastyczną urodą. Dla operowej bajki Pucciniego o księżniczce, która pretendentom do ręki zadaje trzy zagadki, a jeśli nie odgadną, skazuje ich na śmierć, powstał na murawie labirynt chińskiego muru. Strzegły go skamieniałe wojska, niczym słynna armia terakotowa.

W okrutnym i bezdusznym Pekinie jak wiadomo pojawia się dzielny Kalaf. Rozszyfruje tajemnice zagadek, śpiewa operowy hit – arię „Nessun dorma” – i w końcu skruszy serce Turandot, która pozna, czym jest miłość. Na stadionie lud chiński zrzucił w tym momencie szare uniformy i przemienił się w reprezentantów wolnego Tybetu. Nie wszyscy dostrzegli tę polityczną aluzję reżysera, uwagę bardziej przyciągał pokaz sztucznych ogni zapowiadający narodziny państwa miłości.

[srodtytul]Liryczna Liu[/srodtytul]

Fajerwerki są niezbędne, bo publiczność oczekuje w plenerze wyjątkowych atrakcji. „Turandot” ich dostarczyła, były balony i sztuczny księżyc oraz oczywiście tłumy statystów i tancerzy, choć wykorzystane w sposób dość prosty. Ograniczona ze względu na koszty liczba prób nie pozwała jednak na planowanie bardziej skomplikowanych przemieszczeń ludzkich mas po murawie.

Opera Pucciniego zresztą tego nie potrzebuje. W „Turandot” mamy wiele kameralnych momentów lirycznych, związanych zwłaszcza z postacią Liu, która, by chronić ukochanego Kalafa, decyduje się na śmierć. Jej drobna postać niknęła w wielkiej przestrzeni i tylko dzięki pięknej interpretacji wokalnej młodej Anny Lichorowicz Liu wyrosła na bohaterkę wieczoru.

Opera Wrocławska potrafi zapewnić dobry poziom muzyczny wielkim inscenizacjom. Meksykański tenor Luis Chapa efektownie zaśpiewał popisową arię Kalafa. Węgierka Georgina Lu-kács ma odpowiednio mocny, choć niezbyt ładny, sopran, by wcielić się w postać okrutnej

Turandot. Świetnym Timurem okazał się importowany ze scen francuskich Wojciech Śmiłek.

[srodtytul]Muzyka jak z taśmy[/srodtytul]

Tomasz Szreder, z pomocą drugiego dyrygenta Bassema Akiki, sprawnie poprowadził całość. Spektakl miał dość dostojne tempo, ale to są koszty pracy w trudnych warunkach, gdy soliści tylko na monitorach widzą dyrygenta ukrytego na zapleczu z orkiestrą.

Problemem bywa w plenerze nagłośnienie. W wielkiej przestrzeni stadionu muzyka Pucciniego brzmiała zbyt anemicznie, jak z taśmy, a nie w wersji live. Momentami stawała się jedynie ścieżką dźwiękową do tego, co oglądali widzowie.

Przełom jednak się dokonał i opera wkroczyła na polskie stadiony. „Turandot” powstała w koprodukcji z Teatrem Wielkim w Poznaniu i tam za rok ma być ponownie wystawiona. Wrocław szykuje na przyszłe lato „Skrzypka na dachu”, a dyrektor Ewa Michnik ma nadzieję, że po Euro 2012 pozyska dla Opery nowy obiekt piłkarski.

Przez cały rok nie jesteśmy w tej sztuce potęgą, publiczność ze świata nie ściąga na nasze spektakle. Ale gdy zaczyna się lato, następuje w Polsce cudowna przemiana. Trudno wskazać kraj w Europie z takim nagromadzeniem operowych premier w plenerze.

Początek dała w ostatni weekend „Turandot” Giacoma Pucciniego na żużlowym Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu. Rywalizowała z „Nabucco” w bytomskich Dolomitach, gdzie atrakcją miało być 30 koni na scenie. W najbliższy piątek odbędzie się pierwsze z sześciu przedstawień „Cyganerii” na terenach Gazowni w Poznaniu, a wkrótce potem – „Traviata” w toruńskiej Fosie Zamkowej.

Pozostało 84% artykułu
Teatr
Kaczyński, Tusk, Hitler i Lupa, czyli „klika” na scenie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Teatr
Krzysztof Warlikowski i zespół chcą, by dyrektorem Nowego był Michał Merczyński
Teatr
Opowieści o kobiecych dramatach na wsi. Piekło uczuć nie może trwać
Teatr
Rusza Boska Komedia w Krakowie. Andrzej Stasiuk zbiera na pomoc Ukrainie
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Teatr
Wykrywacz do obrazy uczuć religijnych i „Latający Potwór Spaghetti” Pakuły