Cholonek: spektakl o Śląsku

Na "Cholonku" publiczność od siedmiu lat pokłada się ze śmiechu. Spektakl obejrzały już 74 tysiące widzów - pisze Paulina Wilk

Publikacja: 31.05.2011 19:49

W "Cholonku" jak w życiu: śląska rodzina zbiera się przy stole, by rozmawiać o przeszłości

W "Cholonku" jak w życiu: śląska rodzina zbiera się przy stole, by rozmawiać o przeszłości

Foto: Teatr Korez

Zaczęło się tuż po premierze w 2004 r. Do katowickiego Teatru Korez z całego Śląska zaczęły przyjeżdżać autokary. – Ale artystyczna bomba wybuchła dopiero, gdy spektakl "pobłogosławił" Kazimierz Kutz – mówi "Rz" Robert Talarczyk, reżyser. – Uznał go za wydarzenie i mówił, że gdyby był młodszy, wziąłby się do ekranizacji. Były na to jakieś pieniądze, ale pomysł filmu utknął na etapie scenariusza.

Zobacz galerię zdjęć

Spektakl zagrano już 370 razy, na Śląsku jest pozycją obowiązkową. – Ludzie oglądają go po kilka razy. A ci, którzy jeszcze nie widzieli, i tak o nim mówią. "Cholonek" jest kultowy. I mobilny – wyjaśnia Talarczyk. Aktorzy Korezu często są w trasie. W piątek, 3 czerwca, dadzą dwa spektakle w warszawskim Teatrze Polonia.

"Cholonek" to adaptacja autobiograficznej książki "Cholonek, czyli dobry Pan Bóg z gliny" Hoersta Eckerta znanego jako Janosch. – Miał być Janusz, ale urzędnik zastosował niemiecką pisownię – mówi Talarczyk. Prawdopodobnie, bo o Janoschu niczego nie wiadomo na pewno. Autor książek, malarz, ale przede wszystkim twórca uwielbianych przez dzieci ilustrowanych bajek o misiu i tygrysku, jest enigmatyczną postacią i na poczekaniu zmyśla różne wątki swej biografii. Najpewniej urodził się w 1931 r. w Zabrzu, dorastał w familoku. Jego ojciec był hutnikiem, miał słabość do bimbru i ciężką rękę. Janosch, mając 13 lat, rzucił szkołę, zaczął pracować jako ślusarz. Przed wojną rodzina zatajała istnienie polskich przodków, w 1945 r. zaś ich niemieckie korzenie stały się przyczyną wysiedlenia do Niemiec. Teraz Janosch mieszka na Teneryfie. W skromnej chacie, sypia w hamaku. – Obraził się na Niemców, uznał, że są kretynami. O Polakach pewnie z czasem mówiłby to samo – ocenia Talarczyk. Przyjechał obejrzeć adaptację "Cholonka". Był zachwycony, mówił, że chce się zestarzeć w Zabrzu. Władze miasta natychmiast zaoferowały M4. Ale Janosch wrócił na Teneryfę.

Jako autor bajek debiutował w latach 60., "Cholonek" zaś ukazał się w roku 1970. – To był gorący tytuł, na Śląsku wszyscy go czytali – wspomina Talarczyk. Książkę wznowiono tylko raz – w latach 80. Dziś bardzo trudno ją dostać. Janosch ukazał przemijanie starego Śląska; akcja zaczyna się dowcipnie, w międzywojniu, a kończy tragicznie – wkroczeniem wojsk radzieckich i wysiedleniem ludności. – Książka była odpowiedzią na filmy Kutza gloryfikujące Ślązaków jako walczących o Polskę z bronią w ręku. Janosch pokazał ich z żabiej perspektywy jako ludzi koniunkturalnych – wyjaśnia Talarczyk, który przygotował teatralną adaptację, przekładając książkę napisaną po niemiecku na gwarę. – Bohaterowie często zachowują się podle albo co najmniej kontrowersyjnie. Jeden zapisuje się do NSDAP, żeby mieć lepszą robotę i mieszkanie po Żydzie.

Razem z Mirosławem Neinertem, współtwórcą spektaklu, sądzili, że premiera "Cholonka" będzie jak przysłowiowy kij wsadzony w mrowisko. – Liczyłem, że wokół mentalności Ślązaków i naszej tożsamości wybuchnie dyskusja. Tymczasem spektakl od początku był przez publiczność hołubiony. Okazało się, że "Cholonek" wyzwolił to, co od zawsze mieliśmy we krwi, ale się do tego nie przyznawaliśmy – mówi Talarczyk. – Ślązacy to ludzie żyjący pomiędzy. Z jednej strony pełni kompleksów, z drugiej – zmuszeni składać swoją tożsamość z wpływów wielu krajów. Ta ziemia to nasz Heimat – byliśmy tu zawsze, nigdzie nie wyjechaliśmy, to historia przetaczała się przez nas. I nieraz zmuszała do moralnie dwuznacznych wyborów. To była kwestia przetrwania.

Akcja "Cholonka" toczy się przy typowym śląskim kredensie; członkowie rodziny zasiadają wokół stołu. Raczą się soczystym poczuciem humoru. Ale w drugiej części spektaklu atmosfera tężeje – za dowcipem kryje się dramat. – Śląski humor przeszedł do legendy, ale często jest spłycany – Talarczyk przyznaje, że go to irytuje. – Opowiadamy przecież nie tylko grube, głupawe żarty. Są słodko-gorzkie, dużo w nich dystansu i autoironii. Umiemy śmiać się z siebie, czego wielu Polakom brakuje.

Ukazane w spektaklu rozmowy przy stole to przywołanie ważnej, choć zanikającej śląskiej tradycji. Talarczyk: – Tak Janosch zapamiętał dzieciństwo i w niektórych domach podobnie jest do dziś. Starsi widzowie po spektaklu mówią, że tak właśnie było: na świniobiciach, pogrzebach i chrztach. Dziś na spotkania jest coraz mniej czasu, ale celebrujemy duże okazje. Losy rodzin są powikłane. Mój dziadek został wcielony do polskiego wojska, a jego szwagier – do Wehrmachtu. Po wojnie obaj zdjęli mundury i zostali wysłani do pracy w kopalni. Na Śląsku mówimy o tej przeszłości codziennie.

Zainteresowanie spektaklem nie maleje. Bilety wciąż trzeba rezerwować z miesięcznym wyprzedzeniem.

Zaczęło się tuż po premierze w 2004 r. Do katowickiego Teatru Korez z całego Śląska zaczęły przyjeżdżać autokary. – Ale artystyczna bomba wybuchła dopiero, gdy spektakl "pobłogosławił" Kazimierz Kutz – mówi "Rz" Robert Talarczyk, reżyser. – Uznał go za wydarzenie i mówił, że gdyby był młodszy, wziąłby się do ekranizacji. Były na to jakieś pieniądze, ale pomysł filmu utknął na etapie scenariusza.

Zobacz galerię zdjęć

Pozostało 90% artykułu
Teatr
Krzysztof Warlikowski i zespół chcą, by dyrektorem Nowego był Michał Merczyński
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Teatr
Opowieści o kobiecych dramatach na wsi. Piekło uczuć nie może trwać
Teatr
Rusza Boska Komedia w Krakowie. Andrzej Stasiuk zbiera na pomoc Ukrainie
Teatr
Wykrywacz do obrazy uczuć religijnych i „Latający Potwór Spaghetti” Pakuły
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Teatr
Latający Potwór Spaghetti objawi się w Krakowie