Pisany na zamówienie Leona Schillera jedyny utwór dramatyczny Miłosza miał być wstępem do wystawienia po wojnie „Akropolis" Stanisława Wyspiańskiego na otwarcie Teatru Narodowego. Do realizacji tego projektu nigdy jednak nie doszło. Zadara podkreśla ten rodzaj nieukończenia i niepełności „Prologu", do którego sam Miłosz nigdy nie wracał w późniejszych wypowiedziach.
Na scenie Instytutu Teatralnego oglądamy raczej otwartą próbę niż pełnoprawne przedstawienie. Reżyser pozwala wybrzmieć didaskaliom, zaznacza braki stron w rękopisie, aktorzy w prywatnych ubraniach bardziej przymierzają się do sprawdzenia, co po latach można odczytać w tym tekście, niż grają.
Pozostaje przede wszystkim wiecznie aktualny spór o stosunek do przeszłości i pamięci przewijający się w kolejnych teatralnych premierach tego sezonu: m.in. „Sprawie" w reżyserii Jerzego Jarockiego czy „Wyzwoleniu" Piotra Jędrzejasa.
W „Prologu" głos dostają bezimienni umarli, których Mąż Stanu (Jerzy Radziwiłowicz) chce ustawić na pomnikach.
„Umarli są po to, aby służyć nam, żywym" – twierdzi, nawet jeśli hasła im przypisane nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Z kolei przywołany przez Poetę (Edward Linde-Lubaszenko) chór umarłych nie chce pamiętać o historii. Uosabia wewnętrzne wątpliwości Męża Stanu i pozostawia otwartym pytanie, co sami z nią dzisiaj zrobimy.