Po obejrzeniu tego spektaklu w warszawskim Teatrze Powszechnym Rosjanka powiedziała do mnie pełna zachwytu: – Wreszcie ktoś wystawił Gogola bez udziwnień, nie naginał na siłę do współczesności, nie dopisywał dialogów, co ostatnio coraz częściej robią w rosyjskich teatrach.
To prawda, szlachetność inscenizacji Igora Gorzkowskiego jest niepodważalna. Ale czasami brakuje jej jednak trochę szaleństwa. A przecież Gorzkowski słynie z precyzyjnych inscenizacji zarówno bardzo kameralnych, jak „Burza", czy „Starucha" w Teatrze Soho, czy wielkich widowisk, takich jak operowy „Dzień świra".
W Teatrze Powszechnym oddał głos samemu Gogolowi, nie korzystał z gościnnych podpowiedzi. Akcja rozpoczyna się dość niemrawo, ale nabiera coraz szybszego tempa, by na końcu osiągnąć apogeum. Aluzje do otaczającej rzeczywistości nasuwają się same. Dwie godziny przed premierą słyszałem pomysły ministra Bartosza Arłukowicza mające uzdrowić służbę zdrowia, a potem podobnym językiem mówił gogolowski dyrektor szpitala Ziemlanka (Krzysztof Szczerbiński).
Jakże blisko żonie Horodniczego (brawurowo zagranej przez Joannę Żółkowską) do współczesnych żon polityków, a postaciom zgłaszającym się do rzekomego rewizora z łapówkami do znanych z mediów bohaterów dzisiejszych afer. Gorzkowski nie odnosi się do rzeczywistości rosyjskiej. Nie tylko dlatego, że bohaterowie wręczają łapówki w złotych. Niemal pusta scena i ascetyczna, funkcjonalna scenografia nie określają jednoznacznie miejsca akcji, opowieść ma wymiar uniwersalny.
Wśród ludzkiej menażerii zapadają w pamięci Joanna Osyda jako Maria, Kazimierz Kaczor – Lapkin Tiapkim, Maria Robaszkiewicz – Żona Korobkina. Szczególna uwaga należy się jednak Mariuszowi Benoit w roli Horodniczego.