Chociaż nie lubił wypowiadać się w mediach, miałem okazję zapytać Tadeusza Różewicza, co sądzi o współczesnym teatrze.
– Teatr powinien zadbać o zdrowie, ale ja już tego nie zrobię, nie jestem ministrem zdrowia do spraw teatralnych – mówił „Rz". – Radzę przeczytać to, co napisałem, poczynając od „Języków teatru" razem z Kazimierzem Braunem. (...) W zbiorze moich dramatów też są propozycje nowych scenariuszy. Próby wyjścia poza obecny naturalizm czy nawet hipernaturalizm w teatrze, który polega na tym, że ktoś załatwia się w toalecie i wszyscy muszą to podziwiać, bo on umrze za rok na AIDS, raka czy białaczkę – a ma tylko sraczkę. Zostawmy to. Nawet „Kartoteki rozrzuconej" nikt nie przeczytał poważnie, bo gdyby przeczytał, nasz parlament wyglądałby inaczej.
Cyrk pcheł
„Kartoteka rozrzucona" stanowi przykład nieprzemijającej aktualności Różewicza. Zachował się jak didżej, który zremiksował tekst klasyka – w tym przypadku siebie. I wstawiając do niego sample, czyli cytaty, na przykład z kazań Piotra Skargi, postulował w satyrycznej formie naprawę Rzeczpospolitej.
Różewicz uprawiał recykling w sztuce, zanim stał się on modą. Nigdy nie popadał w emocjonalny katastrofizm, wolał dystans i ironię. W „Kartotece" (1960), którą wystawił m.in. Konrad Swinarski z Tadeuszem Łomnickim i Krzysztof Kieślowski z Gustawem Holoubkiem, zerwał z realistyczną formą. Komponował sztukę jak patchwork z fragmentów, które dowolnie można układać i przestawiać. W głównej postaci sztuki stworzył wzór antybohatera, którego życie – zamiast wzniosły dramat przypomina cyrk pcheł. Przedstawił człowieka stłamszonego przez bliskich, pracodawców i rządzących światem, marzącego o świętym spokoju.
Temat wojny w antyheroiczny sposób podjął w „Do piachu", które stało się świeckim misterium biednego wiejskiego chłopca złożonego na stole ofiarnym rzekomego patriotyzmu. Różewicz, który znał partyzanckie życie z autopsji, wywołał oburzenie zarówno moczarowców, jak i akowców, idealizujących oraz mitologizujących wojenną przeszłość.