Patos jest zbędny

O romantyzmie i kobietach przed premierą „Lilli Wenedy" - mówi "Rzeczpospolitej" aktor Bartosz Porczyk

Aktualizacja: 27.08.2015 19:28 Publikacja: 27.08.2015 19:14

Patos jest zbędny

Foto: Teatr Powszechny, Krzysztof Bieliński

Rzeczpospolita: Jak aktor w wieku Gustawa-Konrada z „Dziadów" Mickiewicza postrzega romantyzm?

Bartosz Porczyk: Myślę, że bohater Mickiewicza był znacznie młodszy ode mnie, miał około dwudziestki. A w kwestii romantyzmu zgadzam się z Gombrowiczem, który zarzucał mu patos. W szkole wciąż uczą nas, by teksty romantyczne w taki właśnie sposób czytać. Ja wierzę, że na przestrzeni lat człowiek się nie zmienił, tak samo cierpi, tak samo reaguje na ból i stratę. Używa tylko mniej wyszukanych słów, mówi zwięźlej. Błędem więc jest postrzeganie romantyka jako człowieka z maślanymi oczami, wzdychającego samotnie i pogodzonego z losem. Gustaw z IV części „Dziadów", pomimo że „martwy trup", ma w sobie więcej życia niż niejeden młody człowiek.

Kiedy oglądałem „Dziady" we Wrocławiu, miałem wrażenie, że pański Gustaw jest jednak racjonalistą.

Podstawowym hasłem reżysera Michała Zadary było: „na ziemię", bo w IV części „Dziadów" Gustaw schodzi przecież na ziemię, by opowiadać o swym losie. Dzień przed premierą dziennikarz zapytał mnie, czy mam świadomość, na jak wysokiego konia wsiadam, grając Gustawa-Konrada. Co miałem odpowiedzieć? Chyba tylko to, że pozostaje mi z tego konia spaść. Ktoś inny tego dnia zapytał też, czy ta rola jest już gotowa. Nie – mówiłem wtedy i powtórzę dzisiaj – bo ta rola ciągle się tworzy, dopełnia. Ustaliliśmy z reżyserem, że Gustaw w IV części „Dziadów" tak przeskakuje po emocjach i czasach, które mu się mylą, że trzeba to potraktować jako pewną krzyżówkę. To bardziej patchwork niż uporządkowany monolog wewnętrzny.

Pana Gustaw jest mocno uzależniony od kobiety. W pana życiu też jest podobnie.

Coś w tym jest. Dzięki jednej pojechałem na egzaminy do filmówki, dzięki drugiej – do Wrocławia, a dzięki trzeciej, mojej żonie, mam syna Oskara i jestem szczęśliwym człowiekiem. W „Lilli Wenedzie" Słowackiego jest odwrotnie: główne bohaterki nie są obiektem miłosnych westchnień, ale prowokują wydarzenia i są zdecydowanie silniejsze niż otaczający je mężczyźni. Odważna i pomysłowa Lilla Weneda (Barbara Wysocka) rywalizuje z bezlitosną Gwinoną (Paulina Holtz) o życie ojca Lilli. Nie można też pozostać obojętnym wobec walecznej Rozy Wenedy (Karolina Adamczyk). W literaturze, w filmie również, silne role kobiece są, niestety, rzadkością...

Mickiewicz i Słowacki toczyli bój o rząd dusz. Pan, grając w „Dziadach", a teraz w „Lilli Wenedzie", za którym z nich się opowiada?

Jako aktor wolę Mickiewicza. Jego język wydaje mi się bliższy, choć niektórzy twierdzą, że łatwiej mówi się Słowackim. Trudno jest ich porównać. Mickiewicz pisał całe życie jeden dramat – „Dziady". Słowacki jest autorem prawie dziesięciu sztuk, a każda jest wyjątkowa, pisana różnym językiem i o własnej, niepowtarzalnej poetyce.

Na ile prehistoria opisana przez Słowackiego może być dziś dla nas inspiracją?

„Lilla Weneda" nawiązuje do czasów powstania państwa polskiego, kiedy Lechici zdobyli Polskę, mordując cały naród Wenedów. Słowacki chciał stworzyć ekwiwalent „Iliady" dla Polaków. Na scenie nie przeniesiemy się jednak do jaskini, lecz do połowy XX wieku, do czasów wojny, którą my, jako Polska, jesteśmy mocno naznaczeni – do dziś toczy się w naszych głowach. Widzowie będą świadkami dramatu człowieka poniżanego, torturowanego, zabijanego. Co nie znaczy, że nie ma w tym spektaklu nadziei. Dzięki Lilli Wenedzie zwyciężają najcenniejsze wartości: miłość, oddanie, wierność i ofiara. Zupełnie inną postawę reprezentuje Ślaz, którego mam przyjemność zagrać. To człowiek bez tożsamości narodowej, wolny. Chce się wzbogacić na wojennym zamieszaniu, mieć pełne kieszenie i pełny żołądek, dlatego pakuje się w tarapaty. Bywa zabawny i groteskowy, ale prawdziwy.

Zarówno w recitale, jak i w spektakle wkłada pan całego siebie. Jak pan odreagowuje takie emocje?

Po spektaklu emocje i role zostawiam w garderobie. Bywa bowiem, że czasem wypruwasz na scenie flaki, a i tak nikogo to nie wzrusza. A innym razem tylko rzetelnie realizujesz reżyserskie zadanie, a poruszasz ludzi do łez. Gdzie w takim razie jest złoty środek? I czy istnieje kłamstwo idealne? Chciałbym go doświadczyć. To pewnie taki stan, kiedy potrafisz poruszyć ludzi do głębi, a jednocześnie – wykonując rolę – marzyć o zjedzeniu befsztyka i frytek.

Aktorstwo to idealne kłamstwo? Reżyserzy twierdzą, że jest pan dla nich zagadką, a pańska spontaniczność – pozorem.

Co nie znaczy, że nie stać mnie na spontaniczność i szaleństwo. Praca nad rolą to długi i czasem żmudny proces, to praca, którą aktor musi wykonać też sam po godzinach. To również porozumienie między reżyserem i aktorem, za co bardzo cenię spotkanie z Michałem Zadarą. Teraz pracuję z aktorami Teatru Powszechnego i Centrali. Nowe miejsce, nowi ludzie, więc potrzebuję więcej czasu, by się zaadaptować i poczuć bezpiecznie. Wierzę, że w sprzyjających warunkach aktor ma szansę stworzyć rzeczy ciekawsze, pełniejsze. I nie ma to nic wspólnego z adrenaliną. Bo co zrobić, kiedy nagle jej zabraknie? Przygotowania do spektakli zawsze wiązały się u mnie z godzinami spędzonymi samotnie w sali w prób. Dyrektor Teatru Polskiego we Wrocławiu, Krzysztof Mieszkowski, usłyszał kiedyś o drugiej w nocy hałasy i nie wiedział, czy po budynku krząta się duch Gustawa czy Porczyk. A to jest moja praca. Dzięki niej łatwiej znieść zachody słońca, których nigdy nie lubiłem. Dla aktora każdy wieczór to wschód, bo wtedy przecież odradzamy się na nowo.

Sylwetka

Bartosz Porczyk, ur. w 1980 r., jeden z najciekawszych aktorów swego pokolenia. Gra w najważniejszych spektaklach Teatru Polskiego we Wrocławiu, wcześniej związany z Teatrem Muzycznym Capitol. Ma w dorobku recital „Smycz" oraz monodram „Farinelli". Zagrał m.in. w filmie „Ambassada" Machulskiegi i w „Zaćmie", najnowszym filmie Bugajskiego. Popularność przyniosła mu rola w serialu „Barwy szczęścia". W sobotę wystąpi gościnnie w roli Ślaza w premierze „Lilli Wenedy" Juliusza Słowackiego w reż. Michała Zadary. Spektakl jest koprodukcją Centrali i warszawskiego Teatru Powszechnego. Na zdjęciu z próby aktor w roli Ślaza.

Rzeczpospolita: Jak aktor w wieku Gustawa-Konrada z „Dziadów" Mickiewicza postrzega romantyzm?

Bartosz Porczyk: Myślę, że bohater Mickiewicza był znacznie młodszy ode mnie, miał około dwudziestki. A w kwestii romantyzmu zgadzam się z Gombrowiczem, który zarzucał mu patos. W szkole wciąż uczą nas, by teksty romantyczne w taki właśnie sposób czytać. Ja wierzę, że na przestrzeni lat człowiek się nie zmienił, tak samo cierpi, tak samo reaguje na ból i stratę. Używa tylko mniej wyszukanych słów, mówi zwięźlej. Błędem więc jest postrzeganie romantyka jako człowieka z maślanymi oczami, wzdychającego samotnie i pogodzonego z losem. Gustaw z IV części „Dziadów", pomimo że „martwy trup", ma w sobie więcej życia niż niejeden młody człowiek.

Pozostało 87% artykułu
Teatr
Kaczyński, Tusk, Hitler i Lupa, czyli „klika” na scenie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Teatr
Krzysztof Warlikowski i zespół chcą, by dyrektorem Nowego był Michał Merczyński
Teatr
Opowieści o kobiecych dramatach na wsi. Piekło uczuć nie może trwać
Teatr
Rusza Boska Komedia w Krakowie. Andrzej Stasiuk zbiera na pomoc Ukrainie
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Teatr
Wykrywacz do obrazy uczuć religijnych i „Latający Potwór Spaghetti” Pakuły