Rzeczpospolita: Jak aktor w wieku Gustawa-Konrada z „Dziadów" Mickiewicza postrzega romantyzm?
Bartosz Porczyk: Myślę, że bohater Mickiewicza był znacznie młodszy ode mnie, miał około dwudziestki. A w kwestii romantyzmu zgadzam się z Gombrowiczem, który zarzucał mu patos. W szkole wciąż uczą nas, by teksty romantyczne w taki właśnie sposób czytać. Ja wierzę, że na przestrzeni lat człowiek się nie zmienił, tak samo cierpi, tak samo reaguje na ból i stratę. Używa tylko mniej wyszukanych słów, mówi zwięźlej. Błędem więc jest postrzeganie romantyka jako człowieka z maślanymi oczami, wzdychającego samotnie i pogodzonego z losem. Gustaw z IV części „Dziadów", pomimo że „martwy trup", ma w sobie więcej życia niż niejeden młody człowiek.
Kiedy oglądałem „Dziady" we Wrocławiu, miałem wrażenie, że pański Gustaw jest jednak racjonalistą.
Podstawowym hasłem reżysera Michała Zadary było: „na ziemię", bo w IV części „Dziadów" Gustaw schodzi przecież na ziemię, by opowiadać o swym losie. Dzień przed premierą dziennikarz zapytał mnie, czy mam świadomość, na jak wysokiego konia wsiadam, grając Gustawa-Konrada. Co miałem odpowiedzieć? Chyba tylko to, że pozostaje mi z tego konia spaść. Ktoś inny tego dnia zapytał też, czy ta rola jest już gotowa. Nie – mówiłem wtedy i powtórzę dzisiaj – bo ta rola ciągle się tworzy, dopełnia. Ustaliliśmy z reżyserem, że Gustaw w IV części „Dziadów" tak przeskakuje po emocjach i czasach, które mu się mylą, że trzeba to potraktować jako pewną krzyżówkę. To bardziej patchwork niż uporządkowany monolog wewnętrzny.
Pana Gustaw jest mocno uzależniony od kobiety. W pana życiu też jest podobnie.