Pamiętają Państwo może ten fragment kroniki filmowej, na której widać młodego jeszcze prezydenta G.H.W. Busha (ojca) w akcji bojowej w trakcie II wojny światowej? Czasami jedno zdjęcie mówi wszystko. Porządek na świecie, który się kończy na naszych oczach, został ułożony za prezydentury Busha. To on miał przywilej od historii meblowania polityki amerykańskiej w momencie największej chwały, gdy USA pokonały Sowiety i miały już tylko przypieczętować swoją pozycję przywódczą w demokratycznym świecie i dominację w wielu zakątkach globu. Oczywiście, że to nie tylko Bush jako polityk miał z tyłu głowy wojenną traumę – podobnie było z licznymi politykami amerykańskimi – jak chociażby z Johnem McCainem, dla którego doświadczenie z Wietnamu było szczepionką przed lekkomyślnymi krokami w polityce. Niektóre badania prowadzone na ssakach pokazują, że trauma trwa około trzech pokoleń. Jest w tym szczęście i nieszczęście zarazem. Trauma po wojnie jest oczywiście straszna, ale w głowach polityków jest jak szczepionka przed lekkomyślnymi posunięciami tylko z taktycznych względów potrzeby zwycięstwa w jakiejś potyczce.
Huśtanie łódką
Dla prezydenta Donalda Trumpa znacznie ważniejsze od amerykańskiej pamięci o II wojnie światowej i jej wielkich kosztach także dla USA jest dążenie do doraźnego politycznego zysku. Donald Trump ma za pasem wybory, wszystko już temu będzie podporządkowane jego działanie w Ameryce, a zatem w pewnym stopniu także na całym Zachodzie. I jeszcze jedno Donald Trump czuje miętę i respekt tylko do specyficznego rodzaju przywódców politycznych, jak Władimir Putin, Recep Erdogan, a ostatnio wykonał też gesty wobec Viktora Orbána. Kocha ich niedemokratyczny styl tak, że trudno się oprzeć wrażeniu, że chciałby w takim stylu jak oni rządzić Ameryką.
Świat politycznych wartości i hierarchia wartości prezydenta USA są inne niż jego poprzedników, skupionych na tym, by nie powtórzyć historycznych błędów Ameryki po I wojnie światowej. Można prezydenta Trumpa rozumieć, a nawet podziwiać, ale głupotą byłoby nie zauważać podstawowych faktów i nie szykować się na kolejne prezydenckie wolty, szczególnie gdyby Trump powtarzał kadencję.
Ci, którzy opowiadają za polską politykę zagraniczną, muszą brać pod uwagę, jak dużo zmienia się nad Potomakiem. Wszystko to razem powoduje, że im dalej jesteśmy od wojny (a dokładnie tamtych wojen, I i II), tym bliżej nam do wojny, która może wyniknąć z huśtania łódką przez przywódców, którzy dla utrzymania władzy w swoich krajach są skłonni złamać wszystkie dotychczasowe zasady gry. Pamięć o II wojnie światowej umiera w naturalny sposób, kolejne pokolenia będą o okupacji niemieckiej i zbrodniach wojennych mówiły z coraz mniejszą emocją – jak się mówi o I wojnie światowej. Dla wzrastającego pokolenia radykałów opowieść o wojnie będzie coraz mniej oczywista, szczególnie opowieść o skali zbrodni niemieckich i sowieckich.
Nie ma co udawać
Dlaczego do wojny się będziemy zbliżali małymi roczkami? Bo uleganie populistycznym instynktom codziennej polityki w odniesieniu do strategicznych decyzji ma jeden podstawowy skutek: destabilizację. Przykład nagłej zmiany polityki amerykańskiej wobec Kurdów pokazuje skalę tej niepewności i łańcuszek konsekwencji, które mogą okazać się naprawdę tragiczne. Prezydent USA ogłasza wycofanie amerykańskiej „opieki" nad Kurdami, Turcja zaczyna ofensywę zbrojną.