Brytyjski sposób na koronawirusa

Patrick Vallance, główny doradca Borisa Johnsona ds. nauki, zszokował brytyjską i światową opinię publiczną oświadczeniem, że „złapanie koronawirusa przez ponad połowę populacji w Wielkiej Brytanii jest jedynym sposobem, aby Brytyjczycy wykształcili odporność na chorobę”.

Aktualizacja: 14.03.2020 14:46 Publikacja: 14.03.2020 14:38

Brytyjski sposób na koronawirusa

Foto: AFP

Ekspert uważa, że  COVID-19 jest chorobą sezonową, a to oznacza, że będzie ona z różnym natężeniem powracać każdego roku. Vallance jest przekonany, że w tej chwili ponad 10 tys. Brytyjczyków może być nieświadomymi nosicielami wirusa COVID-19. Oznacza to, że ze względu na relatywnie długi okres inkubacji patogenu kolejne gwałtowne fale zachorowań mogą „przypływać” w odstępach dwutygodniowych. Doradca premiera słusznie zauważa, że „Wielka Brytania znajduje się obecnie w tym miejscu, w którym znajdowały się Włochy cztery tygodnie temu”. 

Trudno nie przyznać brytyjskiemu ekspertowi racji. Z tego punktu widzenia wszelkie kwarantanny są rozwiązaniem doraźnym. Praktycznie nie mogą one stanowić skutecznej, długoterminowej zapory przed zarażeniem się chorobą przez większą część populacji. Ze względu na „żywotność” wirusa, kwarantanna może być skuteczna, kiedy mamy do czynienia z epidemią lokalną, którą dusimy w zarodku. Globalizacja spowodowała, że COVID-19 jest pandemią. Nie posiadając szczepionki ani skutecznych leków powstrzymujących rozwój choroby, praktycznie nie mamy z nią szansy. Nie oznacza to jednak końca świata. COVID-19 jest chorobą wysokozakaźną, ale szczęśliwie większość populacji doskonale sobie z nią radzi. Ponad 80 procent zarażonych przechodzi ją w sposób łagodny. Brytyjski ekspert uważa zatem, że należy przyjąć inne metody niż te, które zastosowano w Europie kontynentalnej.

Podejście rządu brytyjskiego polega na spowolnieniu epidemii.

- Nie chcemy, aby wszyscy nagle zachorowali i obciążyli NHS (Narodowy System Zdrowia – przyp. red.). Nie możemy zatrzymać wirusa, więc pozostaje nam czekać, co samo w sobie jest częścią strategii, bo w tym czasie wielu ludzi zyska odporność – uzasadnia swoje stanowisko Vallance - Zamknięcie szkół teraz oznaczać będzie, że pozostaną zamknięte jeszcze przez długi czas.

Trudno odmówić logiki temu sposobowi myślenia. Historia dowodzi, że epidemie cechują się swoistym, przewidywalnym porządkiem. Wyróżnia się cztery fazy zachorowań na chorobę zakaźną, która na wybranym obszarze pojawia po raz pierwszy i nagle. Pierwszą jest faza narastania. Z nią mieliśmy do czynienia w Europie na przełomie stycznia i lutego. Nie wiemy czy obecnie znajdujemy się w fazie szczytu epidemii. Osiągnięcie go jest w rzeczywistości zjawiskiem pozytywnym. Oznacza bowiem, że znaczna część populacji uodporniła się na chorobę i jeżeli wirus nie zmutuje, nie zachoruje na nią w przyszłości. 

Kolejną fazą są tzw. rzuty, czyli powstawanie losowych, zazwyczaj lokalnych ognisk zapalnych. Dobrym sygnałem jest wejście w fazę zaniku, nazywaną ogonem epidemii.

Historia epidemii dowodzi, że taki schemat zawsze działał, niezależnie od etiologii choroby i tego czy były one spowodowane przez wirusy czy przez chorobotwórcze bakterie. W latach 541–542 Cesarstwo Bizantyjskie dotknęła epidemia, którą identyfikuje się jako dżumę dymieniczną, prowadzącą w pierwszym rzędzie do wrzodowego zapalenia węzłów chłonnych. Od imienia panującego władcy nazwano ją dżumą Justyniana. Zdawało się, że cesarstwo wschodnie czeka zagłada. Nie znamy skali śmiertelności tej epidemii, domyślamy się jednak na podstawie skąpych źródeł historycznych, że choroba zabiła 40 proc. populacji cesarstwa wschodniego i jedną czwartą mieszkańców europejskich wybrzeży Morza Śródziemnego. A jednak po fazie szczytowej, kiedy - jak pisał Prokopiusz z Cezarei - choroba zabijała 10 tys. ludzi dziennie, nagle epidemia ustała. Tak jakby ktoś w magiczny sposób wyłączył jej zasilanie. Zdumiewające, że przez kolejne 750 lat, mimo licznych migracji, wojen, braku higieny, zmian obyczajowych i cywilizacyjnych, epidemia w żaden sposób nie dała o sobie znać, aż do pojawienia się czarnej śmierci w XIV wieku. 

Czemu tak się stało? Bez wątpienia zadziałał mechanizm, na który powołuje się główny doradca Borisa Johnsona ds. nauki. 

Oczywiście w przypadku COVID-19 nie musimy się obawiać tak dramatycznego przebiegu epidemii jak w VI wieku. 

Ze względu na fakt, że Wielka Brytania jest wyspą, koncepcja Patricka Vallance'a, aby pozwolić na spontaniczny rozwój epidemii, nie stanowi zagrożenia dla mieszkańców Europy kontynentalnej. Jest jednak krokiem - najdelikatniej mówiąc – bardzo odważnym. Rozpowszechnienie się koronawirusa COVID-19 wśród ponad 80 proc. populacji oznacza, że Brytyjczycy będą bez wątpienia najbardziej uodpornioną na tę chorobę populacją na świecie. Jednak, jedynie pod warunkiem, że wirus w żaden sposób nie ewoluuje. 

Brytyjska koncepcja ma niestety swoje wady. Oznacza bowiem świadome przyjęcie do wiadomości, że ułamek promila obywateli brytyjskich zostanie świadomie skazanych na śmierć w celu naturalnego „zaszczepienia” wszystkich pozostałych. W takim wypadku szczególnie narażone na poważne komplikacje, a w konsekwencji na śmierć są głównie osoby po 70 roku życia, chore autoimmunologicznie, pacjenci po niedawnych przeszczepach organów przyjmujący leki immunosupresyjne, osoby z zespołami obniżonej odporności (AIDS), chorzy onkologicznie III lub IV stopnia (osoby leczone chemioterapią), chorzy na choroby płucne: mukowiscydozę, gruźlicę, przewlekłą obturacyjną chorobę płuc (POChP) i wiele innych. 

Wydaje się więc, że jest to metoda wysoce nieetyczna,choć jednocześnie na obecnym etapie najbardziej skuteczna, czego dowodzą szybkie przejścia od fazy szczytu do fazy tzw. ogona epidemii w przypadku wszystkich większych znanych epidemii w historii.

Koncepcja Vallance'a przypomina sposoby naszych przodków na choroby zakaźne. Przed wynalezieniem szczepionek chore i zdrowe dzieci kładziono razem do jednego łóżka, tak aby wszystkie „przechorowały” tę samą chorobę w jednym czasie. Była to prosta, choć zawsze obciążona wysokim ryzykiem, metoda jednorazowego uodpornienia wszystkich dzieci naraz. Dzisiaj nazwalibyśmy ją kwarantanną lub naturalną formą szczepienia. 

Być może właśnie dzięki tej przemyślności naszych przodków my dzisiaj żyjemy.

Ekspert uważa, że  COVID-19 jest chorobą sezonową, a to oznacza, że będzie ona z różnym natężeniem powracać każdego roku. Vallance jest przekonany, że w tej chwili ponad 10 tys. Brytyjczyków może być nieświadomymi nosicielami wirusa COVID-19. Oznacza to, że ze względu na relatywnie długi okres inkubacji patogenu kolejne gwałtowne fale zachorowań mogą „przypływać” w odstępach dwutygodniowych. Doradca premiera słusznie zauważa, że „Wielka Brytania znajduje się obecnie w tym miejscu, w którym znajdowały się Włochy cztery tygodnie temu”. 

Pozostało 90% artykułu

Ten artykuł przeczytasz z aktywną subskrypcją rp.pl

Zyskaj dostęp do ekskluzywnych treści najbardziej opiniotwórczego medium w Polsce

Na bieżąco o tym, co ważne w kraju i na świecie. Rzetelne informacje, różne perspektywy, komentarze i opinie. Artykuły z Rzeczpospolitej i wydania magazynowego Plus Minus.

Czym jeździć
Technologia, której nie zobaczysz. Ale możesz ją poczuć
Tu i Teraz
Skoda Kodiaq - nowy wymiar przestrzeni
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 961
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 960
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 959
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 958