Zgłosiła pani swoją kandydaturę, bo pani męża Siarheja Cichanouskiego nie dopuszczono do wyborów i aresztowano. Nieco ponad rok temu zaczął nagrywać filmiki na YouTube i opowiadać o trudnym życiu białoruskiej prowincji. Następnie zaczął porywać tłumy w stolicy. Dlaczego postanowił iść pod prąd?
Zaczęło się od tego, że odkupił od państwa zacofaną zabytkową siedzibę w rejonie dobruskim (obwód homelski). Chciał przeprowadzić renowację i zrobić tam ośrodek wypoczynkowy, obok otworzyć jakiś sklepik. Chciał rozwinąć małą wioskę, w której nic nie ma. Niedaleko znajduje się kobiecy klasztor prawosławny, chciał gościć pielgrzymów, bo jest człowiekiem wierzącym. Władze nie tylko mu nie pomogły, ale też zaczęły mu przeszkadzać, wyciągały z niego pieniądze. Wytoczył walkę biurokracji i zrozumiał, jaka naprawdę jest sytuacja na Białorusi. Miał w Homlu studio nagrań, więc zaczął od nagrywania rozmów z przedsiębiorcami, którzy opowiadali o problemach w relacjach z władzami. Następnie zaczął jeździć po wioskach i pokazywał zacofanie i biedę.
Ale rządzący od ćwierćwiecza prezydent Białorusi mówi, że w kraju żyje się dobrze tym, „którzy pracują".
Niektórym na Białorusi żyje się dobrze, i to nawet bardzo dobrze. Ale większość społeczeństwa to ludzie biedni. Płacą im mizerne wynagrodzenie, często wynosi ono zaledwie równowartość 100 dolarów miesięcznie. Pracy nie ma, dawne kołchozy upadają, a prywatny biznes się zwija. Punktem zwrotnym była pandemia koronawirusa. Wszyscy rozumieli, że zagrożenie jest duże, ale rządzący to lekceważyli. Zniesławiano nas z ekranu telewizora i niezbyt przyzwoicie odzywano się o ofiarach pandemii. Ludzie zrozumieli, że są traktowani jak bydło. To nie puste kieszenie obudziły ludzi, lecz pojawiło się poczucie własnej głośności.
Z tegorocznych wyborów wyeliminowano wszystkich czołowych rywali Łukaszenki. Oprócz pani. Liczyli, że sobie pani nie poradzi?