Od 2009 roku w Parlamencie Europejskim będzie zasiadać 51 polskich eurodeputowanych. Za nowym podziałem mandatów opowiedziała się wczoraj w głosowaniu w Brukseli większość parlamentarzystów. Nie trafiły im do przekonania argumenty podnoszone przez Polaków. – Polska traci w Radzie przy przejściu na system głosowania podwójną większością najwięcej, traci także w Parlamencie – tłumaczyła w czasie debaty Genowefa Grabowska z SdPl.
Polscy eurodeputowani od początku przyjęli taką linię argumentacji. Skoro Polska traci siłę głosów w jednej z unijnych instytucji – Radzie UE, to powinna – w formie rekompensaty – dostać więcej mandatów w Parlamencie, który ma coraz większy wpływ na kształt unijnego prawa. Ostatecznie jednak zdecydowano, że jedynym kryterium będzie liczba ludności. Im bardziej ludny kraj, tym więcej mandatów.
Hiszpania, która ma obecnie tyle samo mandatów co Polska, nie straciła ani jednego miejsca, bo liczba jej ludności zwiększyła się w stosunku do Polski o ponad 4 miliony. Nastąpiło to dzięki zalegalizowaniu pobytu imigrantów.
W sumie w PE będzie zasiadało 750 posłów. Obecnie jest ich 785. Najmniejsza będzie delegacja Malty (sześć mandatów), największa Niemiec (96 mandatów). Nowy system podziału miejsc faworyzuje małe kraje kosztem dużych. Co prawda decyduje liczba ludności, ale na każdy dodatkowy milion mieszkańców przypada coraz mniej miejsc w europarlamencie. Tę zasadę próbowała w ostatnich dniach podważyć grupa chadeckich eurodeputowanych z Niemiec, Hiszpanii i Polski, ale zaproponowana przez nich reguła przechylająca szalę na korzyść dużych państw nie zyskała poparcia większości.
Propozycja PE musi zostać teraz zaakceptowana przez przywódców państw UE. – Sądzę, że już nic nie zmienią – mówi nam Jacek Saryusz-Wolski z PO. Podobnie jak inni polscy posłowie jest zawiedziony brakiem lobbingu ze strony polskiego rządu na etapie przygotowywania propozycji podziału mandatów. – Rząd zlekceważył rosnącą rolę Parlamentu – uważa Saryusz-Wolski.