W czwartek amerykańska agencja AP podała, że USA zamykają ambasadę w Mińsku, a także domagają się zamknięcia ambasady Białorusi w Waszyngtonie i konsulatu w Nowym Jorku. Kilka godzin później informowała, że Amerykanie w ostatniej chwili zrezygnowali z żądania zamknięcia białoruskich placówek.
–Taki krok utrudniłby USA zdobycie poparcia białoruskiej opinii publicznej w sporze z Łukaszenką. Dlatego wycofano się z tej decyzji – mówi „Rz” Ryan Miller, analityk Ośrodka Analiz Polityki Europejskiej (CEPA) w Waszyngtonie. Jego zdaniem wojna dyplomatyczna będzie się jednak rozwijać.
Spór rozgorzał, kiedy Ameryka postanowiła nałożyć sankcje na białoruskie przedsiębiorstwo Biełnieftiechim. Mińsk zareagował niesłychanie ostro. Najpierw polecił, by wyjechał ambasador USA, potem, by Amerykanie zmniejszyli liczbę dyplomatów o połowę. Wreszcie zażądał ograniczenia personelu dyplomatycznego USA w Mińsku do pięciu osób. Kiedy Waszyngton odpowiedział „nie”, otrzymał od strony białoruskiej listę persona non grata.
– Ten konflikt zaogniły władze Białorusi – mówi „Rz” białoruski politolog Walery Karbalewicz. – Chciały pokazać Ameryce, że potrafią zareagować na sankcje, pogrozić Europie, by nie ważyła się wprowadzać sankcji ekonomicznych, i udowodnić Rosji, że jest jej ostatnim sojusznikiem w walce z Zachodem. Poza tym Aleksander Łukaszenko nie chce nigdy ustąpić – dodaje.
Konflikt zaogniły władze Białorusi. Chciały pokazać, że potrafią reagować na sankcje