Białoruś nie zamknęła szkół, przedszkoli ani uniwersytetów. Jak gdyby nigdy nic działają nie tylko fabryki i inne zakłady pracy, lecz również puby, kluby nocne, kina, teatry i wiele innych placówek kulturalnych. Na niedzielny pokaz fontann w mińskim cyrku (może zmieścić ponad 1600 widzów) sprzedano prawie wszystkie bilety. Nikt nie zamykał granic dla obcokrajowców, a od czwartku trwają mistrzostwa Białorusi w piłce nożnej.
O tym, czy pandemia koronawirusa jest groźna dla Białorusi, decyduje prezydent Białorusi. – To psychoza – mówił niedawno Aleksander Lukaszenko, który uważa, że zamykanie granic w tej sytuacji „jest głupotą”. W sobotę oświadczył, że nie będzie pomagał wrócić rodakom, którzy wyjechali za granicę „mimo ostrzeżeń”.
Odniósł się też do posiadaczy Karty Polaka, którzy, jak stwierdził, „chodzą tam i z powrotem przez granicę”. Zwrócił się do Straży Granicznej, by „po ludzku uprzedziła" wyjeżdżających, że nie zostaną wpuszczeni z powrotem do kraju. – Będziesz tam siedział, dopóki nie skończy się pandemia – mówił Łukaszenko podczas specjalnej narady z członami rządu. Jeden z uczestników narady przed wejściem do gabinetu prezydenta zrobił znak krzyża. Oznacza to, że białoruski prezydent ostatnimi dniami ma zły humor.
– Łukaszenko bagatelizował sprawę, teraz zaczyna się denerwować. Przegapił epidemię na początkowym etapie. Uznał, że to nic groźnego. Może przejść do historii jako przywódca, który zlekceważył zarazę i ściągnął na Białoruś poważny problem – mówi „Rzeczpospolitej” Andrzej Poczobut, mieszkający w Grodnie polski dziennikarz i działacz nieuznawanego przez władze Związku Polaków na Białorusi.