– Zaskoczyło mnie, że tylu ludzi chciało tutaj głosować na „nie”. I to jeszcze w tak dużym mieście jak Dublin! – mówi Anna Pokorska, 24-letnia studentka politologii z Warszawy, która przyjechała do Dublina namawiać Irlandczyków do głosowania za traktatem. Pokorska jest członkinią organizacji Młodzi Europejscy Federaliści, skupiającej ponad 20 tysięcy euroentuzjastów z całej Unii. Do irlandzkiej stolicy przybyła w 20-osobowej grupie aktywistów MEF i przez dwa dni przekonywała ludzi na dublińskich ulicach, by głosowali „tak”.
Pokorska mówi, że zwykłych przechodniów nie było trudno nakłonić do zmiany zdania, bo swój sprzeciw wobec Lizbony „opierali głównie na sloganach, niepopartych prawdziwymi informacjami”. Trudniej było za to dyskutować z działaczami antylizbońskimi, którzy prowadzili na ulicach swoją kampanię. – Mieli naprawdę rzeczowe argumenty i potrafili ich sensownie bronić – przyznaje polska euroentuzjastka.
Jej norweski kolega Stein Ramstad, działacz i etatowy pracownik MEF, żałuje, że w referendum nie mogli wziąć udziału przebywający w Irlandii pracownicy z nowych krajów UE, w tym z Polski. Na Zielonej Wyspie nietrudno się zorientować, że przybysze ze Wschodu są znacznie bardziej euroentuzjastyczni od Irlandczyków.
– Wsparcie Polaków i innych na pewno by się przydało, byłbym wtedy bardziej pewny wyniku – wzdycha polityk rządzącej partii Fianna Fail, który nie chciał podać swojego nazwiska.
Do wzięcia udziału w referendum uprawnionych było nieco ponad 3 miliony Irlandczyków, tymczasem samych Polaków jest na wyspie, według oficjalnych danych, 200 tysięcy. Nieoficjalne szacunki mówią o nawet 350 tys. Irlandzkie ustawodawstwo daje im prawo do głosowania w wyborach parlamentarnych i lokalnych, ale wyklucza z uczestnictwa w wyborach prezydenckich i referendach.