Jak podaje tygodnik „Der Spiegel”, niemiecki rząd pragnie uniknąć wykorzystywania Bramy Brandenburskiej, najbardziej znanego na świecie symbolu Niemiec, w charakterze dekoracji do celów walki wyborczej. – Można to zrozumieć. Do tej pory w tym miejscu występowali wcześniej amerykańscy prezydenci, a nie kandydaci na ten urząd – tłumaczy Simon Koschut z Niemieckiego Towarzystwa Polityki Zagranicznej (DGAP) związanego blisko z niemieckim MSZ. Ich przemówienia miały rangę ważnych politycznych deklaracji. A Obama może jedynie zaprezentować swój program wyborczy.
Wyrażenie zgody na zorganizowanie wiecu z jego udziałem należy do władz Berlina. A te są zachwycone planami Obamy, o czym poinformował wczoraj burmistrz Klaus Wowereit.
– Dalajlama także przemawiał przed Bramą Brandenburską – przypomina Jürgen Trittin uważany za kandydata na szefa niemieckiej dyplomacji, gdyby po wyborach w 2009 r. powstała koalicja SPD i Zielonych.
Jak piszą niemieckie media, wysłannicy Baracka Obamy rozmawiali już w Berlinie na temat jego wizyty. Kandydat na prezydenta USA zamierza mówić o swych poglądach na temat walki z terroryzmem i rozprzestrzenianiem broni atomowej, a także ochrony klimatu.
Niemiecka dyplomacja zabiegała od miesięcy o to, aby właśnie w Niemczech Obama wygłosił swe jedyne publiczne przemówienie podczas przedwyborczej podróży po Starym Kontynencie. Ale niekoniecznie przed Bramą Brandenburską, choć wydaje się stosownym miejscem na jego wystąpienie. To tu prezydent Ronald Reagan wygłosił w 1987 r. słynne zdanie: „Panie Gorbaczow, niech pan otworzy tę bramę! Niech pan zburzy ten mur!”. Siedem lat później Bill Clinton zakończył zaś w tym miejscu swe wystąpienie słowami: „Berlin jest wolny”. John F. Kennedy wybrał wprawdzie w 1963 r. inne miejsce do swego wyznania: „Ich bin ein Berliner” (Jestem Berlińczykiem), ale miał na myśli rozbudowywany wtedy mur.