– Rewolucja najpierw zrujnowała nasz stan, a potem zapatyści zrobili nam wielką akcję reklamową – mówi Jose Garcia. – Miliony ludzi na całym świecie dowiedziały się o naszym istnieniu. Dziś przyjeżdżają i „zapaturyści”, i normalni turyści, którzy chcą odwiedzić niecodzienne miasto w środku pięknej meksykańskiej dżungli.
Niezwykłej aury miastu dodały nazwiska znanych lewicowych artystów i intelektualistów, którzy dali się oczarować buntownikom. „Międzygalaktyczne spotkania” w sercu lakandońskiej dżungli wydawały się niezwykłe nawet tym, którzy do lewicowych pomysłów na zbawienia świata mają duży dystans.
Zapatyści doczekali się setek książek, filmów, ogromnej ilości zespołów muzycznych wysławiających ich działalność. W licznych księgarniach w San Cristobal można znaleźć opracowania naukowe dotyczące sytuacji Indian, eseje, powieści, płyty z muzyką i filmami. I jeszcze obrazy, malunki, najróżniejsze gadżety. To wszystko przyciąga tysiące ludzi. Zestawienie dżungli, magii San Cristobal i dramatycznego losu Indian, niewolników końcówki XX w., powoduje, że Chiapas stało się mekką rozmaitej maści młodych lewicowców.
Oczywiście pomógł w tym Internet, który zapatyści skutecznie i konsekwentnie wykorzystywali od samego początku. Dla lewicowych i liberalnych mediów na całym świecie trudno o bardziej wdzięczny temat.
Z dala od centrum, przy biednej uliczce, w brudnym i potwornie zabałaganionym biurze redakcji dziennika „La Foja” przyjmuje mnie szefowa i jedyny redaktor mocno lewicowego pisemka Concepcion Villafuerte. Jej gazeta przypomina polskie gazetki podziemne z lat 80. Dwie strony na cieniutkim papierze, tyle że wychodzi codziennie. Za darmo.
Około 60-letnia redaktorka-działaczka opowiada o sieci rozgłośni radiowych, które tworzą zapatyści. – Nawet ich wszystkich nie znam. I nie rozumiem, bo nadają w swoich językach. Muzykę i informacje. W San Cristobal jest ich co najmniej kilka. A w całym Chiapas więcej – opowiada. Działają nieoficjalnie, ale półlegalnie.
Sytuacja jest paradoksalna. Z jednej strony zapatyści nie są oficjalnie uznawani, z drugiej – w centrum San Cristobal, na Calle Guadelupe, jest duży zapatystowski ośrodek Tierra Dentro, z restauracją i sklepem sprzedającym zapatystowską bibułę, filmy, ubrania, kawę i miód z indiańskich spółdzielni. Zawiaduje nią Ernesto Ledesma, postawny mężczyzna z brodą o inteligentnej twarzy, kierujący instytucją o nazwie CAPISE (Centrum Analiz Politycznych, Badań Ekonomicznych i Społecznych) zajmującą się badaniem sytuacji Indian i obroną ich praw.
Twierdzi, że Indianie z zapatystowskich wsi byli i są poddawani presji czy wręcz fizycznie atakowani przez wojsko albo paramilitarne grupy. Kilka tygodni temu wojsko próbowało wejść do jednej z wiosek w niewiadomym celu. Żołnierze zostali pogonieni kamieniami. Indiańskie dzieci, kiedy bawią się w wojnę, złego przeciwnika zawsze nazywają żołnierzem.
Co jakiś czas zdarza się jakieś aresztowanie. Ale wioski zapatystowskie działają w miarę normalnie, ludzie żyją i pracują. W San Cristobal jest też „uniwersytet zapatystowski” – Centro Indigena de Capacitacion Integral Fray Bartoleme de las Casas, który prowadzi doktor Raymondo Sanchez. Z jednej siedziby został wyproszony, ale już ma drugą i wszyscy wiedzą, gdzie to jest.
Zapatyści i „zapaturyści” narzekają na oficjalne media i sposób relacjonowania przez nie wydarzeń związanych z zapatystami. Ale Paolina Ordorica, która zawodowo zajmuje się analizą meksykańskich mediów, choć przyznaje, że państwowa telewizja nie zawsze pokazywała wszystko, to tamtejsze gazety solidnie relacjonują działalność rebeliantów. – Wystąpienia Marcosa zawsze są drukowane przez różne oficjalne gazety – twierdzi.
Władze w Oventic wydają nawet prawa jazdy swoim ludziom. Choć praktycznie są to bezużyteczne świstki, to zdarza się, że policja, kontrolując Indianina, który wylegitymuje się takim „dokumentem”, puszcza go wolno.
– Władza ma związane ręce – mówi Jose Garcia. – Cokolwiek dzieje się z zapatystami, zaraz trąbi o tym cały świat. Tworzy się nowa poprawność polityczna. Rząd do końca nie może ich uznać, ale daje im coraz więcej, bo się ich boi. Prawdą jest bowiem, że zapatyści zmienili cały Meksyk. Teraz jest większa demokracja. To oni wyzwolili ruchy demokratyczne w całym kraju – przyznaje człowiek, którego rodzinę rewolucja doprowadziła do ruiny.
Jednak w Chiapas ciągle jest bardziej niebezpiecznie niż kiedyś. Podróż do Oventic wiele osób odradza. – W górach są bandyci, nie jedź tam w nocy – mówią. Co jakiś czas zdarzają się napady na samochody. Ale wtedy też nasila się akcja wojska i przez jakiś czas jest spokój. Zapatyści przekonują, że jeśli ktoś z nich popełni przestępstwo, natychmiast zostaje wykluczony. Przyglądając się spokojnej siedzibie w Oventic i codziennemu tam życiu, trudno w to nie uwierzyć. Ale zdarza się, że drogi są blokowane i stojący na nich Indianie żądają od przejeżdżających pieniędzy. Podają się wtedy za zapatystów. – To nie muszą być oni, to czasem są ludzie, którzy byli w armii zapatystowskiej, tam się nauczyli wielu rzeczy i zostali bandytami – mówi właściciel agencji turystycznej.
Indianie się zmieniają. Zmienia się ich kultura, sposób zachowania, strój. Jak mówi Concepcion, Indianie weszli do miasta. Okupują je coraz bardziej. Jest ich coraz więcej, Metysi trochę się wycofują. – Ale rasizm wciąż jest. Po obu stronach – przyznaje. Potwierdza to wielu moich rozmówców. – Napięcie jest coraz bardziej widoczne. Kiedyś byli strasznie traktowani. Teraz mają coraz więcej praw, żądają specjalnych dla siebie. A to denerwuje nas, Metysów – przyznaje Jose Garcia.
Indianie z Chiapas obudzili się. Liberalizm gospodarczy w wersji meksykańskiej oznacza wolny rynek dla wąskiej grupy uprzywilejowanych wybrańców, najczęściej bliskich rządzącej niepodzielnie przez 70 lat partii PRI. – Wejście układu o wolnym handlu NAFTA dla Indian mogło oznaczać koniec szans na cokolwiek. Ich małe gospodarstwa nie miałyby już żadnych szans, a państwo nie oferowało nic w zamian. Z sytuacji fatalnej mogli wpaść w jeszcze gorszą – przekonują ich zwolennicy. Trudno zbić te argumenty.
Gorzej, gdy natychmiast zaczynają mówić o światowym imperializmie i wyliczają całe litanie haseł dobrze znanych z lewackich demonstracji w Europie Zachodniej.
Komuny zapatystów są faktem. Działają i trudno im wiele zarzucić. W Chiapas udaje się to, bo rewolucyjny protest połączono z szacunkiem dla tradycji Indian. Marksistowscy ideolodzy z meksykańskich uniwersytetów, którzy od razu się tam pojawili, próbowali narzucić swój sposób myślenia, ale szybko zrozumieli, że sami muszą przyjąć sposób myślenia miejscowych. Życie we wspólnocie, choć przypomina życie komun hippisowskich z lat 60., jest kontynuacją indiańskich tradycji i stylu życia.
Rząd Meksyku zobowiązał się 12 lat temu do przyznania zapatystom autonomii. Do dziś się z tego nie wywiązał. – Jednak i tak ustąpili w wielu sprawach. A jak sprawić, by oni żyli według innych praw niż my, kiedy mieszkamy niemal obok siebie i jesteśmy obywatelami tego samego państwa? – pyta Jose Garcia. Ani rząd, ani sami Indianie nie bardzo wiedzą, jak odpowiedzieć na takie pytanie.