Międzynarodowy Czerwony Krzyż ocenia, że co najmniej 50 tysięcy ludzi nie ma dostępu do czystej wody, elektryczności, środków sanitarnych. Organizacja jest gotowa przeprowadzić operację humanitarną, która mogłaby trwać co najmniej do początku 2009 roku. Jednak żaden z jej pracowników nie dotarł jeszcze do Osetii. Czerwony Krzyż wciąż prowadzi negocjacje ze wszystkimi stronami konfliktu: Rosją, Gruzją i Osetią. Chce mieć pewność, że jego ludzie będą bezpieczni.
– Potrzebujemy gwarancji bezpieczeństwa. Liczymy, że wkrótce będziemy mogli dotrzeć do Osetii – mówił w środę w Genewie Dominik Stillhart, wiceszef Międzynarodowego Komitetu Czerwonego Krzyża.
Przed wybuchem wojny w separatystycznej republice Gruzji żyło 70 tysięcy ludzi. MKCK ocenia, że co najmniej jedna trzecia, a może nawet połowa, mieszkańców uciekła ze swoich domów.
– Zakładamy, że na miejscu zostało od 35 do 50 tysięcy ludzi – mówił Stillhart. Już w środę MKCK stworzył most powietrzny między Jordanią a Gruzją, przerzucając dla uchodźców 35 ton koców i kanistrów z wodą. W najbliższych dniach ma przerzucić żywność.
Według źródeł rosyjskich z rąk Gruzinów mogło polec nawet 2 tysiące osetyjskich cywilów. Władykaukaz, stolica należącej do Rosji Osetii Północnej, jest pełen uchodźców z Osetii Południowej. – Mieszkają w szkołach, przedszkolach, internatach – mówi „Rz” Weronika Zieleńska, przewodnicząca Związku Polaków Osetii Północnej. Do Władykaukazu dotarli też znajomi pani Weroniki, rodzina państwa Janowskich. On – Polak, ona – Osetyjka. – Chwała Bogu, że mamy gdzie mieszkać. Nasz dom w Cchinwali został trafiony bombą i rakietą. Nie spłonął, ale jest częściowo zburzony. I tak nie ma dokąd wracać, bo w mieście nie ma wody ani gazu – opowiada.