Houston, mamy problem

Barack Obama obiecywał uwolnić marzenia Amerykanów. Ale jedno z nich trafi zapewne do lamusa: plany powrotu na Księżyc.

Aktualizacja: 10.01.2009 07:47 Publikacja: 10.01.2009 01:32

NASA planowała, że w 2018 roku pojazd Orion dotrze na Księżyc

NASA planowała, że w 2018 roku pojazd Orion dotrze na Księżyc

Foto: NASA

Red

Kiedy w listopadzie Polskę odwiedził amerykański astronauta George Zamka, powitano go z wielką pompą. W końcu nie tak często odwiedzają nas bohaterowie kosmosu, i to na dodatek posiadający polskie korzenie. Na spotkaniach z młodzieżą Zamka prezentował się doskonale. Ubrany w niebieski kombinezon, z naszytym na lewym ramieniu gwiaździstym sztandarem, z ogromną swadą opowiadał o amerykańskich planach powrotu na Księżyc. O nowych statkach i rakietach, które powstaną, kiedy wymęczone do granic możliwości wahadłowce odejdą na emeryturę. O wspaniałej bazie, jaką jego rodacy zamierzają postawić na Srebrnym Globie, która będzie jednak tylko przyczółkiem na drodze do podboju innych planet Układu Słonecznego. Mówiąc o tych wszystkich niezwykłych przedsięwzięciach Zamka odwoływał się do programu eksploracji kosmosu ogłoszonego na początku 2004 roku przez prezydenta George’a W. Busha. Trudno jednak uwierzyć, że opowiadał o nich bez ściśniętego gardła, bo na pewno zdawał sobie sprawę, iż amerykańskie plany powrotu na Księżyc są zagrożone jak nigdy dotąd.W tym samym czasie, kiedy komandor Zamka czarował polskich licealistów, ekipa amerykańskiego prezydenta elekta Baracka Obamy przygotowywała prawdziwą bombę. 24 listopada wysłała do zarządu Amerykańskiej Agencji Kosmicznej (NASA) zestaw pytań wymagających jak najszybszej odpowiedzi. Główne z nich brzmiało: ile pieniędzy da się zaoszczędzić, wstrzymując rozwój załogowych misji kosmicznych. Treść tego dokumentu została ujawniona w mediach na początku grudnia i wywołała prawdziwą burzę. Wszystko wskazuje bowiem na to, że nowa administracja zamierza zaprowadzić własne porządki za wszelką cenę. Problem w tym, że amerykański program kosmiczny znajduje się w kluczowym punkcie swego rozwoju i jeśli teraz nie znajdą się środki na jego kontynuację, Amerykanie nigdy nie wrócą na Srebrny Glob.

Według przedstawionego przez prezydenta Busha planu do 2010 r. powinna zostać ukończona budowa znajdującej się na orbicie Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (ISS), której Amerykanie są jednymi z głównych użytkowników. Pozwoli to odesłać na emeryturę wysłużone wahadłowce. Tak naprawdę trzeba było je zezłomować już wcześniej, bo z pięciu istniejących, dwa eksplodowały w trakcie lotu, co daje 40-procentową awaryjność. Niestety, większość modułów ISS tak zaprojektowano, że jedynie wahadłowce mogą je wynieść na orbitę, dlatego promy wciąż są używane.

[srodtytul]Zagrożony Orion[/srodtytul]

Rezygnacja z promów oznacza dla NASA ciężkie chwile. W latach 2010 – 2015 agencja nie będzie bowiem dysponowała żadnym pojazdem zdolnym wynieść ludzi na orbitę. W tym czasie z pomocą Amerykanom mieli przyjść Rosjanie oraz ich niezawodne sojuzy. Planowano także przerobić jeden z europejskich bezzałogowych statków transportowych ATV, tak by mógł zabrać kilka osób czy skorzystać z pojazdów stworzonych przez amerykańskie prywatne firmy w ramach projektu COTS. Około 2014 roku miały się rozpocząć pierwsze testy pojazdu Orion stworzonego w ramach programu Constellation. Orion powinien początkowo latać na ISS, a potem ok. 2018 roku dotrzeć na Księżyc. Taki scenariusz wydarzeń przedstawił w 2004 roku prezydent Bush.

Od tego czasu wiele się zmieniło. Mocarstwowe zapędy Rosjan, czyli inwazja na Gruzję, stawiają pod znakiem zapytania dalszą amerykańsko-rosyjską współpracę w dziedzinie lotów orbitalnych. Moskwa zamierza udostępnić Jankesom sojuzy w 2011 roku, ale co dalej – nie wiadomo, bo nikt nie chce snuć takich dalekosiężnych planów. W związku z niekorzystnym dla NASA rozwojem sytuacji, jeszcze w sierpniu republikański kandydat na prezydenta John McCain zaapelował do Busha o przedłużenie misji wahadłowców choćby o rok. Jednak w toku kampanii wyborczej jego słowa rozpłynęły się w morzu informacyjnego szumu. Tymczasem, jeśli Amerykanie chcą utrzymać sprawną flotę promów, przyszłoroczny budżet NASA powinien zostać powiększony o dodatkowe 2 miliardy dolarów, które w dobie kryzysu trudno będzie pozyskać.

Jakie plany względem amerykańskiego programu kosmicznego ma Barack Obama, możemy się jedynie domyślać, bo nie zostały one jeszcze oficjalnie przedstawione. Warto jednak przypomnieć, że rok temu chciał opóźnić o pięć lat rozpoczęcie realizacji projektu Constellation, by uzyskane w ten sposób środki wydać na edukację. W tym kontekście zestaw pytań przesłanych przez jego ekipę do zarządu NASA wygląda szczególnie złowieszczo. Doradcy Obamy chcą się m.in. dowiedzieć, na jakim etapie rozwoju są poszczególne elementy programu i jakie byłyby długoterminowe oszczędności związane z zamknięciem całego projektu. Proszą też o oszacowanie kosztów utrzymania różnych elementów przedsięwzięcia. Dziś Constellation to sześcioosobowy statek Orion oraz dwie rakiety nośne: mniejszy Ares I i większy Ares V. Tymczasem kwestionariusz rozważa możliwość rezygnacji z budowy tego pierwszego oraz konstrukcję mniejszego pojazdu, który mógłby zostać wystrzelony za pomocą istniejących już rakiet Atlas czy Delta. Na dodatek w dokumencie przesłanym NASA znalazło się też zapytanie, czy da się tak przerobić Oriona, by na orbitę zdołały go wynieść zagraniczne rakiety – europejska Ariane 5 czy japońska H2A.

Jednocześnie ludzie prezydenta elekta pragną się dowiedzieć, ile może kosztować realizacja innych scenariuszy wydarzeń: używanie promów do 2015 roku oraz przyspieszenie prac nad Aresem I i Orionem, tak by były one gotowe już w 2013 roku. Eksperci NASA są przekonani, że pytania zadawane przez ekipę Obamy nie prowadzą do obcięcia funduszy. Charlie Precourt z firmy Alliant Techsystems, odpowiadającej za systemy napędowe Oriona, twierdzi, że to tylko rozpoznanie terenu przed objęciem władzy. Według niego aresy są najlepszymi z możliwych rakiet nośnych dla nowego amerykańskiego pojazdu kosmicznego.

Problem jednak w tym, że nie wiadomo, czy nowy prezydent Stanów Zjednoczonych zamierza w ogóle rozwijać program Constellation. W końcu głównym hasłem jego kampanii była zmiana. Ponieważ Bush, nie licząc się z wydatkami, obiecał swoim rodakom powrót na Księżyc, w dobie kryzysu Obama może ograniczyć plany podboju kosmosu do lotów na ISS, by resztę pozostawić do rozstrzygnięcia w bliżej nieokreślonej przyszłości.

[srodtytul]Czas tajkonautów[/srodtytul]

Spekulacje? Chyba nie. Kilka tygodni temu Planetary Society, amerykańska organizacja skupiająca ponad 100 tys. naukowców oraz entuzjastów badań kosmosu z całego świata, ogłosiła swoją nową wizję eksploracji Układu Słonecznego. Według niej głównym celem rozwijanych programów powinien być Mars, a nie Księżyc. Na dodatek Planetary Society proponuje, by eksploracja ta była przedsięwzięciem całej ludzkości.

Tego typu „demokratyczne” wizje na pewno się spodobają nowemu lokatorowi Białego Domu. Pozwalają bowiem przesunąć odpowiedzialność za podejmowanie strategicznych decyzji na bliżej niesprecyzowane międzynarodowe gremium i oddalają konieczność szybkiego inwestowania w technologie umożliwiające przetrwanie człowieka na Księżycu.

Jednak w czasie, kiedy nowy amerykański prezydent będzie się zastanawiał nad przyszłością programu Constellation, gdzieś na drugim krańcu świata, ktoś inny nie będzie miał wątpliwości co do celowości podboju Srebrnego Globu. Oficjalnie mówi się, że pierwszy obywatel Państwa Środka postawi swą stopę na Księżycu około 2020 roku, nieoficjalnie, iż będzie miało to miejsce trzy lata wcześniej.

To nie jest propaganda. Żaden inny program lotów orbitalnych nie rozwija się tak szybko jak chiński. Pierwszy z użytkowanych obecnie przez Chińczyków statków Shenzhou 1 poleciał w kosmos w 1999 roku. Był to sterowany z Ziemi pojazd bezzałogowy. Tymczasem już wystrzelony dziewięć lat później Shenzhou 7, miał trzyosobową załogę, która na dodatek przeprowadziła na orbicie kilka niezwykle interesujących eksperymentów.

Przede wszystkim jeden z tajkonautów (bo tak nazywają się chińscy astronauci) po raz pierwszy w dziejach chińskiego programu kosmicznego wyszedł ze statku na 20-minutowy spacer. Jego skafander sprawował się tak dobrze, że planowane są już następne tego typu przedsięwzięcia. Wracając zabrał ze sobą wystawione 40 godzin wcześniej na działanie próżni pudełko ze smarem. W ten sposób Chińczycy sprawdzają, czy opracowane przez nich materiały mogą być wykorzystane w kolejnych misjach. Na koniec załoga Shenzhou 7 wypuściła w przestrzeń kosmiczną niewielkiego satelitę, którego zadaniem było przesyłanie do bazy obrazu okolic statku. Ten z kolei eksperyment był jednym z etapów przygotowań do budowy orbitalnej stacji badawczej.

Oczywiście na Księżyc chcą też lecieć Rosjanie. W zeszłym roku rewelacyjne zyski ze sprzedaży ropy zachęciły prezydenta Putina do snucia prawdziwie imperialnych planów. Obwieścił on m.in. rozpoczęcie budowy nowego gigantycznego kosmodromu w miejscowości Wostoczny. Obiekt ma być gotowy w 2018 roku i docelowo zastąpić znajdujący się na terenie Kazachstanu Bajkonur, który przysparza Rosjanom coraz większych kłopotów (muszą m.in. płacić co roku za jego dzierżawę 115 milionów dolarów). Na Księżyc Rosjanie chcą dotrzeć do 2025 roku, a w latach 2027 – 2032 wybudować tam stałą bazę.

Po co jednak to wszystko? W trakcie swej wizyty w Polsce George Zamka twierdził, że ludzie chcą ponownie odwiedzić Srebrny Glob, bo są ciekawi innych, obcych światów. Nie bądźmy jednak naiwni. Księżyc ma bowiem to, czego brakuje Ziemi. Ogromne złoża helu 3, gazu, który przez ekspertów nazywany jest „paliwem przyszłości”, alternatywą dla węgla i ropy. Na naszej planecie nie jest go więcej niż kilkanaście ton, tymczasem jego lunarne zasoby szacuje się na 3 – 5 milionów ton. Wystarczyłoby trzy razy w roku polecieć na Srebrny Glob i wszystkie energetyczne problemy ludzkości zostałyby rozwiązane.

Może się okazać, że kiedy Amerykanie pójdą po rozum do głowy i odmrożą program Constellation, chińska, rosyjska czy też indyjska flaga będzie znaczyć miejsca wydobycia helu 3. Zamiast sprzedawać paliwo, będą je kupować, staną się jedną z wielu, a nie dominującą potęgą na świecie. Czy o to właśnie chodzi Obamie?

Kiedy w listopadzie Polskę odwiedził amerykański astronauta George Zamka, powitano go z wielką pompą. W końcu nie tak często odwiedzają nas bohaterowie kosmosu, i to na dodatek posiadający polskie korzenie. Na spotkaniach z młodzieżą Zamka prezentował się doskonale. Ubrany w niebieski kombinezon, z naszytym na lewym ramieniu gwiaździstym sztandarem, z ogromną swadą opowiadał o amerykańskich planach powrotu na Księżyc. O nowych statkach i rakietach, które powstaną, kiedy wymęczone do granic możliwości wahadłowce odejdą na emeryturę. O wspaniałej bazie, jaką jego rodacy zamierzają postawić na Srebrnym Globie, która będzie jednak tylko przyczółkiem na drodze do podboju innych planet Układu Słonecznego. Mówiąc o tych wszystkich niezwykłych przedsięwzięciach Zamka odwoływał się do programu eksploracji kosmosu ogłoszonego na początku 2004 roku przez prezydenta George’a W. Busha. Trudno jednak uwierzyć, że opowiadał o nich bez ściśniętego gardła, bo na pewno zdawał sobie sprawę, iż amerykańskie plany powrotu na Księżyc są zagrożone jak nigdy dotąd.W tym samym czasie, kiedy komandor Zamka czarował polskich licealistów, ekipa amerykańskiego prezydenta elekta Baracka Obamy przygotowywała prawdziwą bombę. 24 listopada wysłała do zarządu Amerykańskiej Agencji Kosmicznej (NASA) zestaw pytań wymagających jak najszybszej odpowiedzi. Główne z nich brzmiało: ile pieniędzy da się zaoszczędzić, wstrzymując rozwój załogowych misji kosmicznych. Treść tego dokumentu została ujawniona w mediach na początku grudnia i wywołała prawdziwą burzę. Wszystko wskazuje bowiem na to, że nowa administracja zamierza zaprowadzić własne porządki za wszelką cenę. Problem w tym, że amerykański program kosmiczny znajduje się w kluczowym punkcie swego rozwoju i jeśli teraz nie znajdą się środki na jego kontynuację, Amerykanie nigdy nie wrócą na Srebrny Glob.

Pozostało 81% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 984
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity od Citibanku można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 982
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 981
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 980
Materiał Promocyjny
Sieć T-Mobile Polska nagrodzona przez użytkowników w prestiżowym rankingu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 979