Kiedy w listopadzie Polskę odwiedził amerykański astronauta George Zamka, powitano go z wielką pompą. W końcu nie tak często odwiedzają nas bohaterowie kosmosu, i to na dodatek posiadający polskie korzenie. Na spotkaniach z młodzieżą Zamka prezentował się doskonale. Ubrany w niebieski kombinezon, z naszytym na lewym ramieniu gwiaździstym sztandarem, z ogromną swadą opowiadał o amerykańskich planach powrotu na Księżyc. O nowych statkach i rakietach, które powstaną, kiedy wymęczone do granic możliwości wahadłowce odejdą na emeryturę. O wspaniałej bazie, jaką jego rodacy zamierzają postawić na Srebrnym Globie, która będzie jednak tylko przyczółkiem na drodze do podboju innych planet Układu Słonecznego. Mówiąc o tych wszystkich niezwykłych przedsięwzięciach Zamka odwoływał się do programu eksploracji kosmosu ogłoszonego na początku 2004 roku przez prezydenta George’a W. Busha. Trudno jednak uwierzyć, że opowiadał o nich bez ściśniętego gardła, bo na pewno zdawał sobie sprawę, iż amerykańskie plany powrotu na Księżyc są zagrożone jak nigdy dotąd.W tym samym czasie, kiedy komandor Zamka czarował polskich licealistów, ekipa amerykańskiego prezydenta elekta Baracka Obamy przygotowywała prawdziwą bombę. 24 listopada wysłała do zarządu Amerykańskiej Agencji Kosmicznej (NASA) zestaw pytań wymagających jak najszybszej odpowiedzi. Główne z nich brzmiało: ile pieniędzy da się zaoszczędzić, wstrzymując rozwój załogowych misji kosmicznych. Treść tego dokumentu została ujawniona w mediach na początku grudnia i wywołała prawdziwą burzę. Wszystko wskazuje bowiem na to, że nowa administracja zamierza zaprowadzić własne porządki za wszelką cenę. Problem w tym, że amerykański program kosmiczny znajduje się w kluczowym punkcie swego rozwoju i jeśli teraz nie znajdą się środki na jego kontynuację, Amerykanie nigdy nie wrócą na Srebrny Glob.
Według przedstawionego przez prezydenta Busha planu do 2010 r. powinna zostać ukończona budowa znajdującej się na orbicie Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (ISS), której Amerykanie są jednymi z głównych użytkowników. Pozwoli to odesłać na emeryturę wysłużone wahadłowce. Tak naprawdę trzeba było je zezłomować już wcześniej, bo z pięciu istniejących, dwa eksplodowały w trakcie lotu, co daje 40-procentową awaryjność. Niestety, większość modułów ISS tak zaprojektowano, że jedynie wahadłowce mogą je wynieść na orbitę, dlatego promy wciąż są używane.
[srodtytul]Zagrożony Orion[/srodtytul]
Rezygnacja z promów oznacza dla NASA ciężkie chwile. W latach 2010 – 2015 agencja nie będzie bowiem dysponowała żadnym pojazdem zdolnym wynieść ludzi na orbitę. W tym czasie z pomocą Amerykanom mieli przyjść Rosjanie oraz ich niezawodne sojuzy. Planowano także przerobić jeden z europejskich bezzałogowych statków transportowych ATV, tak by mógł zabrać kilka osób czy skorzystać z pojazdów stworzonych przez amerykańskie prywatne firmy w ramach projektu COTS. Około 2014 roku miały się rozpocząć pierwsze testy pojazdu Orion stworzonego w ramach programu Constellation. Orion powinien początkowo latać na ISS, a potem ok. 2018 roku dotrzeć na Księżyc. Taki scenariusz wydarzeń przedstawił w 2004 roku prezydent Bush.
Od tego czasu wiele się zmieniło. Mocarstwowe zapędy Rosjan, czyli inwazja na Gruzję, stawiają pod znakiem zapytania dalszą amerykańsko-rosyjską współpracę w dziedzinie lotów orbitalnych. Moskwa zamierza udostępnić Jankesom sojuzy w 2011 roku, ale co dalej – nie wiadomo, bo nikt nie chce snuć takich dalekosiężnych planów. W związku z niekorzystnym dla NASA rozwojem sytuacji, jeszcze w sierpniu republikański kandydat na prezydenta John McCain zaapelował do Busha o przedłużenie misji wahadłowców choćby o rok. Jednak w toku kampanii wyborczej jego słowa rozpłynęły się w morzu informacyjnego szumu. Tymczasem, jeśli Amerykanie chcą utrzymać sprawną flotę promów, przyszłoroczny budżet NASA powinien zostać powiększony o dodatkowe 2 miliardy dolarów, które w dobie kryzysu trudno będzie pozyskać.