Rok po zapewnieniu sobie drugiej kadencji socjaliści zbadają w niedzielę nastroje wyborców w dwóch ważnych regionach. Wynik wyborów jest niepewny, bo Hiszpanie odczuli skutki kryzysu bardziej niż większość krajów UE (bezrobocie w styczniu zbliżyło się do 14 proc. i było najwyższe w Unii). Aby odwrócić uwagę społeczeństwa od recesji, rząd próbował wykorzystać kłopoty prawicowej opozycji, skłóconej i uwikłanej w afery.
W Kraju Basków i Galicii do urn może pójść w sumie ponad 4 miliony wyborców. Dla Basków może to być historyczny dzień. Rządząca w ich regionie od 29 lat Baskijska Partia Nacjonalistyczna (PNV) może stracić władzę na rzecz baskijskich socjalistów (PSE), którzy depczą jej po piętach. Socjaliści obiecują Baskom większą autonomię, mniej niż obecny rząd, który próbował przeprowadzić referendum w sprawie samostanowienia. Pierwszy raz w wyborach nie startuje ani jedna partia radykałów powiązanych z ETA: wszystkie zostały na czas zdelegalizowane. Nie wiadomo, co szykują terroryści. Podczas kampanii ETA, która uznała wybory za niedemokratyczne i wezwała baskijskich „patriotów” do ich zbojkotowania, dokonała dwóch zamachów bombowych. Nikt nie zginął.
W Galicii, gdzie od 2005 roku rządzą socjaliści, szanse na zwycięstwo ma prawicowa Partia Ludowa, która długo władała tym regionem. Jeśli tych szans nie zniweczy afera korupcyjna, którą od tygodni żyją hiszpańskie media. Wśród dziesiątek osób z Madrytu i Walencji podejrzanych o wykorzystywanie wpływów i branie łapówek w zamian za intratne kontrakty jest kilku wysokich rangą polityków prawicy.